Gospodarstwo Tadeusza Sawczuka, produkujące z 8 loch ok. 120 tuczników rocznie, znalazło się w zeszłym roku, jak i cała miejscowość Manie w pow. bialskim (województwo lubelskie) w obszarze zapowietrzonym. W sąsiedztwie było ognisko ASF. Rolnik uznał, że nie spełni obowiązujących wymogów bioasekuracji i zlikwidował stado.
Sukcesywnie zmniejszał hodowlę tak, że w dniu likwidacji miał jedynie 6 świń. Otrzymał za nie stawkę rynkową. Ze średnich stanów wyszło, że utrzymywał ok. 30 świń rocznie i od tej liczby otrzymał z Agencji dotychczas nieco ponad 2 tys. zł rekompensaty za nieutrzymywanie.
– To jedynie część, kiedy będzie pozostała wypłata póki co nie wiadomo – mówi rolnik. W jego sołectwie wybili wszystkie świnie. Zostały jedynie dwie większe chlewnie, które spełniały zasady bioasekuracji.
– Przestawiłem się na owce rasy beriszon. Kupiłem we wrześniu 2017 r. 50 ciężarnych matek, każda po kilkaset złotych, w sumie za prawie 20 tys. zł. Zaciągnąłem kredyt. Teraz mam ok. 70 zwierząt. Muszę na nowo uczyć się fachu – wyznaje rolnik, który wstawił je do tuczarni na ściółce. Tutaj produkcja zwierzęca jest bardzo potrzebna, bo są słabe ziemie – V i VI klasy. Ale co robić z owcami? Sawczuk nie wie, gdzie sprzedać jagnięta. Ma już kilka, ok. 40-kg, które może odstawić, ale nie ma gdzie.
– Podobno pod Parczewem skupują, ale czy ja będę z 2–3 sztukami 50 kilometrów jechał? Za kilogram żywca płacą ok. 8 zł. Handel świniami był dobrze zorganizowany, a przy owcach tak nie jest – zauważa producent. Dotychczas udało mu się sprzedać parkę jagniąt do dalszego chowu po 400 zł/szt. Teraz musi ostrzyc owce i znaleźć kupca na wełnę. Strzygacz chce ok. 5 zł/szt., a wełna w skupie ma kosztować ok. 2,5 zł/kg.
– Rolnicy w mojej okolicy zostali na bezrobociu. W mieście są zasiłki, a my nic nie mamy. Chcemy produkować świnie, ale nam nie wolno – podsumowuje Sawczuk, który twierdzi, że po raz drugi nie postawił by na owce.