Zaproszenia otrzymały władze wojewódzkie, Minister Rolnictwa, a nawet premier Donald Tusk, który akurat w tym czasie przebywał na Podlasiu. Ostatecznie z władz obecny był wicewojewoda Wojciech Dzierzgowski oraz Wojewódzki Lekarz Weterynarii. Premier znalazł czas jedynie na krótkie spotkanie z Zarządem PIR, który powiadomił go o tragicznych skutkach decyzji związanych z pomorem w tym regionie. Pojutrze w Białymstoku ma być Minister Rolnictwa.
Przypomnijmy, że od 20 lutego, na skutek wejścia w życie Rozporządzenia Wojewody Podlaskiego, część podlaskich ubojni przerwało skup żywca, a niektóre z nich, gdy dowiedziały się o nim, zwróciły rolnikom przyjęte już na ciężarówki tuczniki.
− Przed chwilą telefonicznie rozmawiałam z Głównym Lekarzem Weterynarii – poinformowała zebranych Bożena Jelska-Jarosz z PIR. – Lekarz prosił mnie o przedstawienie listy tych ubojni, oczywiście nie przekazałam mu tych danych, bo one nie są winne.
Zdaniem Jelskiej-Jarosz decyzja wojewody była zbyt pochopna i nagła.
Przypomnijmy, że decyzją Komisji Europejskiej 7 powiatów woj. podlaskiego, 3 z lubelskiego oraz 1 z mazowieckiego (wszystkie bezpośrednio graniczące z Białorusią) uznano za obszar zagrożony. Wojewoda swoim zarządzeniem potwierdził ten obszar, opierając się na rozporządzeniu Ministra Rolnictwa. Skutek? Zakaz wywozu świń poza obszar zagrożony, ubojnie z tego obszaru mogą skupować żywiec jedynie do utylizacji albo obrobić go termicznie w temp. Minimum 80 stopni C, żeby móc wprowadzić go do obrotu. Problem polega na tym, że nie każda ubojnia posiada przetwórnię. Co zrobić ze świeżym surowym mięsem?!
− Jako Izba wnosiliśmy o wsparcie finansowe do odstrzału dzików. Odpowiedziano nam, że nie można zmniejszać ich populacji, bo w ich miejsce wejdą trzebione dziki z Białorusi i u nas będą padać – relacjonowała Jelska-Jarosz.
− Na krótkim spotkaniu z premierem przekazaliśmy mu nasze postulaty: skup żywca na rezerwy krajowe, 300 zł dopłaty do tucznika przez 3 miesiące, wstrzymanie importu warchlaków, dofinansowanie odstrzału dzików – deklarował Grzegorz Leszczyński, prezes PIR. – Nie uzyskaliśmy odzewu. Premier nie wiedział nawet, że w ostatnich latach drastycznie spadło pogłowie świń w Polsce, a wzrosło w Niemczech. Obiecał, że przyjrzy się sprawie. Leszczyński podkreślił, że niektóre ubojnie płacą zaledwie 3 zł/kg żywca.
Do zgromadzonych rolników nie docierał fakt uznania za obszary ochronne aż tylu powiatów, skoro jeden z zainfekowanych padłych białoruskich dzików znajdował się 800 m od granicy, a drugi 3 km.
Krzysztof Pilawa, Podlaski Wojewódzki Lekarz Weterynarii odpierał, że granice tego obszaru ustalił Główny Lekarz w oparciu o zalecenia Komisji Europejskiej w trosce o nierozprzestrzenianie się pomoru na inne kraje UE. – Być może, że ten obszar jest za duży – przyznawał.
− Już od kilku miesięcy wiedzieliśmy o masowych odstrzałach na Białorusi. Słychać było huki za granicą. Dlaczego nie odstrzelano ich w Polsce? – pytali rolnicy.
− Od 2012 r. odstrzelono u nas 12 tys. dzików. Wszystkie były zdrowe. Teraz miesięcznie wybija się ich 700−800. Nie możemy ich wszystkich naraz wybić, bo w ich miejsce wejdzie chora dziczyzna z Białorusi – odpierał lekarz.
− Wielu z nas ma umowy na dostawy żywca z Sokołowem, część produkuje warchlaki. Co z nimi?! Na skutek rozporządzenia Wojewody one są w więzieniach, bo nie mogą opuścić gospodarstw! Zadecydowała Bruksela, a Warszawa potulnie to przyjęła – gromiła sala.
Przedstawiciel Zarządu Okręgowego Polskiego związku Łowieckiego wyjaśnił, że na mocy innego rozporządzenia wojewody, jeszcze z sierpnia ub.r. każdy zastrzelony dzik musi być zbadany i przez kilka dni przechowywany w laboratorium przed skierowaniem go do punktu skupu. Niektóre z nich przestały je kupować. Dla myśliwych odstrzał jest nieopłacalny, a procedury zbyt rozwlekłe. Za 1 kg żywca w I gatunku myśliwy dostaje zaledwie 2,50 zł, a za II gat. 1,50. Mięso jest badane w PIW w Puławach, dochodzą koszty transportu.
− Sam huk przy granicy. Białorusini walą do dzików niczym z armat. U nas spokój, więc ich watahy przejdą do nas – wyciągali wnioski rolnicy. Kwitowali, że skutek będzie taki, że na Podlasiu upadnie produkcja wieprzowiny. Szkoda młodych, którzy wzięli kredyty na budowę chlewni, zbankrutują producenci warchlaków, a w ich miejsce wejdą Duńczycy.
Reasumując, rolnicy byli bardzo rozgoryczeni, załamani przyszłością swoich stad, a z drugiej strony – niektórzy z tzw. działaczy czy lokalnych polityków robili swoje, czyli obiecywali, zganiali na Unię, przepisy. Mało padło konkretów. as