Kanadyjskie wsparcie
We Lwowie działa spółka „Riwnopravnist”, korzystająca ze środków rządu Kanady, gdzie jest silna i bardzo dobrze zorganizowana stara emigracja ukraińska. Realizuje program wsparcia produkcji mleka u naszych sąsiadów w rodzinnych gospodarstwach. W latach 2008–2013 realizowała program socjalny podtrzymujący utrzymanie przydomowego inwentarza na samozaopatrzenie, od 2014 r. zmierza już do rozwinięcia stad. Spółka organizuje skup i sprzedaż mleka do 3 dużych, prywatnych mleczarni. Swoją działalność opiera na kooperatywach (spółdzielniach mleczarskich), będących własnością rolników.We wspieranych gospodarstwach są rodziny utrzymujące od 10 do 20 dojnych krów, są też takie, które liczą już od 40 do 80 sztuk. Są to rasy: ukraińska czarno-biała z wlewem Hf i jersey. Prace hodowlane zmierzają do upowszechnienia tej ostatniej, ze względu na niskie wymagania żywieniowe, bardzo wysoką zawartość tłuszczu i białka w mleku. W sezonie bydło wypasa się na pastwiskach.
Po 90 gr/l
Marija Wolaniuk z mężem, który sezonowo dorabia w Polsce, a oszczędności inwestuje u siebie, prowadzi 30 hektarowe gospodarstwo, w którym utrzymuje 20 krów o przeciętnej wydajności 6,6 tys. l rocznie. Doi ręcznie mleko odstawia w konwiach do zbiorczej chłodni, będącej własnością kooperatywy. Za 1 l dostaje równowartość 90 gr.– Zamierzamy dojść do 20 krów. Półtora roku temu oddaliśmy do użytku płytką oborę na tyle właśnie stanowisk. Daje się żyć, tylko brakuje na inwestycje – deklaruje Marija. Narzeka na brak nowoczesnego sprzętu do uprawy. Mają stary ciągnik Jumz i nowy produkcji chińskiej o niewielkiej mocy. W sianokiszonkę i kiszonkę z kukurydzy zaopatrują się w kooperatywie, która jest pośrednikiem. Drogie jest siano, 1 t kosztuje około 400 zł.
Luba Kłubok na 15 ha utrzymuje 15 krów. Część z nich trzyma w starej oborze, niedawno oddała do użytku nowy budynek inwentarski na 10 stanowisk.
– Jest usługowa dojarka na pastwisku, której właścicielem jest kooperatywa. Za wydojenie 1 l płacimy jej 8 gr. Zimą doję ręcznie – mówi Ukrainka.
Jej krowy dają przeciętnie 6 tys. l mleka rocznie. Zimą żywione są sianem i sianokiszonką. W gospodarstwie jest nowy 82-konny ciągnik produkcji białoruskiej, wysłużony Jumz i podstawowy sprzęt do zbioru siana, brakuje prasy, którą wynajmują.
Mleczne powijaki
Stefania Kuchar użytkuje 12 krów i prowadzi 15-hektarowe gospodarstwo. Bydło utrzymuje w starej oborze oraz niedawno oddanym do użytku budynku na 10 stanowisk. Wydajność od sztuki wynosi 5 tys. l rocznie. Stado żywi sianem i kiszonką z kukurydzy, sporządzaną przez usługowo przez kooperatywę.– Nasze gospodarstwa mają następców, chcemy je rozwijać. Muszę dojść do 20 krów, by się utrzymać – deklaruje Stefania.
Mikołaj Pilipiec spod Żółkwi (zaraz przy naszej granicy) utrzymuje 16 krów rasy czarno białej ukraińskiej z udziałem Hf, przechodzi na jereseya. Doi średnio 6 tys. l od krowy, gospodarstwo liczy 40 ha. Poza sezonem pastwiskowym żywi stado sianem, sianokiszonką, kiszonką z buraków, wywarem gorzelnianym. Postawił płytką oborę na 16 krów, zamierza dojść do 30 krów. Ma nowy 80-konny białoruski ciągnik, kosiarkę, zgrabiarkę. Korzysta z usług kooperatywy przy sporządzaniu sianokiszonki, wypożycza od niej prasę.
– Prawie 40% mleka dowożę w konwiach do sklepów we Lwowie, które płacą mi 1,2 zł/l. Jest to o 30% więcej niż oferuje mi kooperatywa – deklaruje Mikołaj.
Na Ukrainie można jeszcze sprzedawać mleko bezpośrednio z gospodarstwa na bazarach i w sklepach. Za dwa lata obrót niepasteryzowanym mlekiem i nabiałem ma być zabroniony. Nasz rozmówca rozwozi je w 100-litrowych konwiach, sklepy rozlewają je do butelek. Jest popyt na mleko prosto z gospodarstw.
W planach mleczarnia
Spółka „Riwnopravnist” współpracuje z 10 podobnymi kooperatywami, obecnie płaci dostawcom średnio około 90 gr/l – w zależności od zawartości tłuszczu i białka. Prywatne duże mleczarnie oferują niskie stawki, zbytnio nie zależy im na rozwoju produkcji surowca do przetwórstwa, płacą z kilkumiesięcznym poślizgiem, rolnicy uważają, że zaniżają parametry. Występuje bardzo duża sezonowość produkcji. W sezonie pastwiskowym spółka skupuje i odstawia do mleczarni 25 tys. l mleka dziennie, zimą skup jest ponad dwa razy niższy. Ceny mleka oferowane przez mleczarnie są o 30% wyższe.– Chcemy pobudować w okolicach Lwowa pierwszą na Ukrainie mleczarnię w formie spółdzielni o przerobie 25 tys. l mleka dziennie. Zainwestują w nią rolnicy, z którymi współpracujemy – zdradza plany spółki jej dyrektor wykonawczy Igor Petryszyn. Szacowany koszt inwestycji – 1 mln euro. Będzie ona własnością rolników-spółdzielców. Każdy z nich za przerób 100 l mleka dziennie wyłoży równowartość 7 tys. zł, które ściągane będą przy dostawach mleka. Inwestycję wspomogą też fundusze od rządu Kanady.
Obecnie wspomagana przez Kanadę spółka jest już właścicielem najnowocześniejszego sprzętu do zbioru zielonek – zachodniej produkcji. Ma dwie 3,5-metrowe kosiarki dyskowe, 9-metrową zgrabiarkę, prasę do siana, owijarkę bel. Sprzęt ten pracuje usługowo u rolników, wynajęty jest przeszkolony pracownik.
– Na zachodzie Ukrainy nie ma wielkich mlecznych holdingów, dlatego nie obawiamy się konkurencji. Produkcja mleka odbywa się w drobnych stadach – uzasadnia ekonomiczny sens rozwoju spółdzielczości mleczarskiej Petryszyn.
Powrót do źródeł?
Czy spółdzielcza forma organizacji produkcji, skupu i przetwórstwa mleka na Ukrainie zda egzamin? Czy w przyszłości nie rozniosą jej na strzępu przyszłe prywatne kolosy, jakie dominują już w tamtejszym rolnictwie w innych gałęziach produkcji? Tego obawiają się trochę nasi rozmówcy. Nie mają jednak wyjścia i się organizują, by mieć lepszą pozycję wyjściową w obrocie. Inwestują w gospodarstwa, najbliżsi członkowie ich rodzin – mężowie i dzieci pracują sezonowo w Polsce, a zaoszczędzone środki lokują w mleczną infrastrukturę. Jako żywo jeszcze kilkanaście lat temu to samo robili Polacy. My mieliśmy lepszy start, bo przetrwały indywidualne gospodarstwa. Oni startują od zera.Przypomnijmy, że w okresie międzywojennym, na tzw. Kresach, spółdzielcze formy organizacji rolników właśnie wśród Ukraińców były najbardziej rozwinięte. Bardziej niż u Polaków. Wracają do źródeł, liczą, że te jeszcze nie wyschły. as