Od 2012 roku odnotowaliśmy blisko 600 protestów przeciw budowie ferm przemysłowych. W każdym tygodniu pojawiają się kolejne. Pokazuje to, jaka jest skala konfliktu. Nowela zezwala na przystąpienie do postępowania dotyczącego pozwolenia na budowę ferm organizacji ekologicznych już po decyzji środowiskowej. Takiej możliwości nie mieliśmy wcześniej. To jest dobry kierunek zmian prawnych, jednak nie jest on wystarczający. Problem rozwoju hodowli przemysłowych na wsiach jest bardzo poważny. Od dawna toczy się dyskusja o ustawie odorowej, był projekt urbanistyczno-budowlany, był projekt o minimalnych odległościach od zabudowań, a na przestrzeni lat, mimo zaawansowania prac, tematy te zniknęły z agendy. One miały możliwość rozwiązania tych konfliktów. Brak planów miejscowego zagospodarowania przestrzennego powoduje, że nikt nie wie, gdzie powinny powstawać takie inwestycje, a gdzie nie. Z naszego punktu widzenia ważne byłoby uzależnienie możliwości budowy ferm od wielkości areału.
Brakuje przepisów
Rolnicy są postawieni pod ścianą. Albo będą zwiększać wielkość stad, albo ze względu na brak opłacalności w mniejszych gospodarstwach likwidować produkcję. Nie ma definicji fermy przemysłowej i trzeba ją stworzyć. Koncentracja i intensyfikacja produkcji przybiera na sile. Rządzący powinni określić, w jakim kierunku idziemy. Czy chcemy żywność z fabryk, w których utrzymywane są świnie intensywnie rosnące, czy z rodzinnych gospodarstw, hodujących mniejszą liczbę zwierząt ras wolno rosnących, w dobrostanie i z dopłatami do ekologii? Potrzebne są narzędzia, chroniące mniejszych rolników i lokalne społeczności. Nie musimy iść drogą zachodnich państw, w których tradycyjnych gospodarstw już nie ma. Mamy kontakt z producentami trzody, którzy razem z nami przeciwstawiają się dużym chlewniom na kilka tysięcy świń. Oni się boją, że zostaną w nich parobkami.