Produkcja świń to ogromne, przez nikogo niedoceniane poświęcenie – twierdzi z żalem rolnik z południa Wielkopolski, który w grudniu zeszłego roku sprzedał ostatnie tuczniki. Nie chce ujawniać nazwiska, bo mimo że nie obwinia się za niepowodzenie całego przedsięwzięcia, to rezygnację z produkcji traktuje w kategoriach porażki.
Hodowlą świń zajmował się w swoim niewielkim, 7-ha gospodarstwie od 1999 r. Jeszcze 3 lata temu utrzymywał 25 loch w cyklu zamkniętym. Jednak taka produkcja była zupełnie nieopłacalna, z roku na rok trzeba było coraz więcej dokładać, a pracy przy zwierzętach nie ubywało.
Zmiana profilu
– Zdecydowałem się na tucz otwarty. Rocznie sprzedawałem 300–400 tuczników. Przy lochach byłem uwiązany, tucz jest mniej absorbujący – wyjaśnia rolnik. Twierdzi, że od momentu wstawienia pierwszych świń, jeszcze w ubiegłym stuleciu, nie mógł pozwolić sobie na ani jeden dzień wakacji, odpoczynku. Codziennie trzeba przyjść i oporządzić zwierzęta. Przy tak niewielkiej skali produkcji trudno mówić o dodatkowym pracowniku.
– Nie mieliśmy w gospodarstwie rodziców ani nikogo, kto mógłby nas zastąpić. W związku z tym mog...