Musimy nauczyć się żyć z pomorem w sąsiedztwie – uważa Rafał Jabłoński z miejscowości Roszki Ziemaki w gminie Sokoły na Podlasiu – strefa czerwona. |
Oddech pomoru na plecach
– Ogrodziłem chlewnię szczelnym płotem już w 2013 r., kiedy afrykański pomór świń brzmiał dla statystycznego Kowalskiego bardzo egzotycznie. Zaraza, pomimo że była setki kilometrów stąd, przemieszczała się na zachód. Było jasne, że dotrze do nas wcześniej czy później – wspomina Jabłoński.
Dzięki temu stado przetrwało 2 ogniska, które w 2016 r. odnotowano 5 i 8 km od Jabłońskich. Decyzją marszałka ich chlewnia została zablokowana. Nie mogli sprzedać ani jednej świni przez ok. 3 miesiące.
– Utrzymywaliśmy wtedy 250 loch krajowej genetyki w cyklu zamkniętym. To był paraliż – wspomina rolnik. – Nikt nie wiedział, co robić. Ani na szczeblu lokalnym, ani centralnym.
Po skupie interwencyjnym udało się rozluźnić w chlewni. Jednak przegęszczenie i warunki, w jakich przez wiele tygodni utrzymywane były świnie, doprowadziły do armagedonu – wybuchu PRRS i bardzo dużych strat w produkcji.
– Przez 3 miesiące padło nam ok. 500 tuczników. Mieliśmy potwierdzone badaniami 2 genotypy wirusa PRRS. Sytuacja była nie do opanowania – mówi Jabłoński, który podjął wówczas, jak twierdzi, najważniejszą decyzję w życiu. Depopulacja!
Chcesz wiedzieć jak wygląda produkcja prosiąt i rynek w czerwonej strefie? Zapraszamy do lektury najnowszego, sierpniowego wydania "top świnie".