Głównym problemem takiego producenta są blokady administracyjne. Przypomnijmy, że obok coraz bardziej ograniczanych możliwości zakupu ziemi, dyskryminacji zwłaszcza tych rolników, którzy prowadzą działalność w formie spółki prawa handlowego, ścisłych ograniczeń, jeśli chodzi o przechowywanie i nawożenie gnojowicą, istnieją surowe wymogi co do powstawania nowych ferm. Ustawa Prawo budowlane tekst jednolity Dz.U. 2021 poz. 2351 wydłużyła postępowania administracyjne o kilka lat narażając inwestora na dodatkowe koszty. Zdarza się bowiem, że wójt czy burmistrz nie tylko korzysta z maksymalnych terminów na jakie pozwalają mu przepisy, ale często świadomie je przekracza.
W trakcie postępowania potencjalny inwestor musi opracować, przez biegłych, raport o oddziaływaniu na środowisko, uzgodnić raport ze służbami ochrony środowiska i sanitarnymi oraz uzyskać decyzję środowiskową w urzędzie gminy, opracować wniosek i uzyskać decyzję o warunkach zabudowy, w tym samym urzędzie opracować mapy projektowe, geotechniki i projektu budowlanego przez geodetę, geologa i projektantów oraz dokonać ich uzgodnienia, żeby uzyskać pozwolenie na budowę w starostwie.
Dodatkowo musi liczyć się z kosztami pomiaru hałasu i innych badań w akredytowanych laboratoriach, sporządzenia planów nawożenia, badania gleb i gnojowicy. Według obowiązujących przepisów producenci, którzy utrzymują powyżej 2000 tuczników lub 750 macior, są zobowiązani wykorzystać 70 proc. wytwarzanego nawozu naturalnego, jakim jest gnojowica, na gruntach będących w ich posiadaniu. Zbyciu lub udostępnieniu dla innych rolników podlega jedynie 30 proc. nawozu.
Nawet jeśli uda się rolnikowi zdobyć te wszystkie dokumenty, po zakończeniu inwestycji, musi regularnie pisać sprawozdania do marszałków województw, PRTR, KOBiZE, GUS. Raportować o emisji, poborze wody, ilości odpadów. Obliczać i wnosić opłaty ekologiczne oraz przekazywać wyniki pomiarów do WIOŚ i urzędów.
Z opisanych procedur wyłania się smutna różnica w traktowaniu przez administrację dwóch grup. Rolników produkujących żywność, przed którymi piętrzy się ograniczenia i wymogi administracyjne oraz firm importujących odpady. Nawet jeśli sprowadzają niebezpieczne odpady medyczne, toksyczną chemię itp. bez kłopotów prowadzą swą działalność. Co więcej nawet po jej zakończeniu skutecznie unikają konsekwencji, gromadząc zysk, ale koszty utylizacji przerzucając na podatników, środowisko naturalne i zdrowie okolicznych mieszkańców.
O to dlaczego rolnicy są tak dyskryminowani, POLPIG zapytał urzędnika z miejscowości, gdzie w ubiegłym roku toczyła się batalia przeciw lokalizacji nowych obiektów inwentarskich. Rozmówca zastrzegł sobie anonimowość, ale jego wypowiedź dobrze oddaje istotę problemu:
- Po pierwsze istnieje ogromny opór społeczny przeciw obiektom inwentarskim, ponieważ jak na ironię, społeczeństwo zna problem. Niemal każdy spotkał się z uciążliwościami zapachowymi występującymi w otoczeniu produkcji zwierzęcej. Dla kontrastu, niewielu bezpośrednio odczuło uciążliwości „trucizn w kontenerach” a więc przekładając na język praktyczny – statystycznie problem uciążliwości w tym przypadku „nie występuje”, pomimo że może zniszczyć nasze środowisko totalnie i nieodwracalnie, pozostawiając piętno na naszym zdrowiu. Przekładając na praktykę, zapach obornika, choć charakterystyczny i odczuwalny, jest najczęściej, oprócz dyskomfortu, nieszkodliwy. Wyciekające do wód podkskórnych związki kadmu, ołowiu czy rtęci ani nie są widoczne i ani nie mają zapachu. Ich obecność jednak, często po latach, mogą odczuć mieszkańcy zapadający na niewytłumaczalne choroby nerek, wątroby czy nowotwory.
Po drugie, społeczności lokalne i włodarze gminni/lokalni nie są zainteresowani inwestycjami w produkcję trzody chlewnej, ponieważ generują bardzo niski PIT oraz co niezwykle istotne - są zwolnione z podatku od nieruchomości. Składowiska odpadów niebezpiecznych to często firmy i budynki. Podatek od nich to spory zastrzyk do budżetu lokalnych samorządów.
Po trzecie, temat budowy chlewni często staje się sprawą polityczną. Włączają się do tego politycy, organizacje pomagające zwierzętom hodowlanym i opozycyjni radni, którzy wykorzystują naiwność mieszkańców, obawiających się inwestycji. Ich działania nie przynoszą zwykle żadnego skutku, oprócz zaistnienia protestujących w mediach. Jednak efektem jest straszenie mieszkańców i wywołanie paniki. Zapewne składowisko odpadów byłoby uruchomione po cichu, jako element zrównoważonego rozwoju i gospodarki odpadami. To na tyle mocny temat, że nikt nie odważy się na sprawdzenie jak też firma recyklingowa działa w praktyce.
Po czwarte, inwestycja w budynki inwentarskie zderza się z dobrze zorganizowanym, już funkcjonującym na terenie Polski konglomeratem organizacji i osób czerpiących korzyści z walki z przedsiębiorcami, ludźmi którym „jeszcze się chce” przy całej nagonce na branżę trzody chlewnej i polskie potrzeby w tym zakresie. Organizacje i biura prawne doskonale wiedzą, że jeżeli ktoś chce budować obiekt za wiele milionów złotych i jest w ogóle na tyle zdeterminowany aby to robić, wiedząc jakie ogromne są przeszkody, to zapłaci dodatkowe kilka procent inwestycji aby kupić „święty spokój”, „kupić zgodę”. Żeby nie być gołosłownym, na stronie jednej z wyspecjalizowanych kancelarii prawnych czytamy; „Jeśli chciałbyś skorzystać z mojej pomocy w zakresie blokowania budowy fermy lub kurnika zapraszam do kontaktu. W trudnych sprawach z zakresu jak zablokować budowę fermy lub kurnika działam w CAŁEJ POLSCE!”. W przypadku składowisk odpadów toksycznych mieszkańcy zostają najczęściej sam na sam z problemem, dziwnie nieobecne są organizacje proekologiczne, żadna kancelaria prawna nie staje w ich obronie.
Po piąte, chlewnia ostatecznie może nie powstać pomimo pozytywnej opinii takich instytucji jak Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska, Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej działający w ramach Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie, Marszałek Województwa oraz Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny. Władze lokalne, nie chcą wchodzić w konflikt z całym systemem sprzeciwu i oporu, blokują więc lub przeciągają procedury kosztem inwestora - wyliczał anonimowy rozmówca.
W konkluzji nasuwa się pytanie, tak naprawdę gdzie my jako społeczeństwo alokujemy swoją inwencję twórczą, swoją inicjatywę? Jakie są tak naprawdę zagrożenia ekologiczne? I jak łatwo dajemy się zwieźć łatwiźnie pozorów.
Źródło: POLPIG