Przykład: uprawa kukurydzy, areał 2,5 ha, zbuchtowane 0,5 ha. Pole dzierżawione od miasta, a na działce oprócz uprawy znajduje się infrastruktura miejska. Cały teren jest ogrodzony trwale siatką. Łowczy z koła łowieckiego, które działa na terenie, na którym znajduje się działka po zgłoszeniu do niego szkody odsyła do Urzędu Marszałkowskiego i tam sugeruje złożyć wniosek o szacowanie szkód. Wniosek trafia zatem do UM. Tam okazuje się, że szkody z ich strony nie zostaną oszacowane, bo działka znajduje się na terenie dzierżawionym przez koło łowieckie i to ono powinno oszacować szkody i wypłacić ewentualne odszkodowanie.
Powrót do koła łowieckiego. Rozmowa zaczyna nabierać rumieńców. Wypływa szczegół o tym, że działka jest ogrodzona. I sprawa momentalnie znajduje rozwiązanie – koło nie oszacuje strat na takiej działce, ponieważ myśliwi nie mają na nią wstępu, podobnie jak na każdy trwale ogrodzony teren. Dodatkowo zbyt blisko uprawy znajdują się budynki (w odległości mniejszej niż 150 m) zatem i odstrzał dzików jest niemożliwy. Zatem w kukurydzy szkody powodują dziki, za które powinno odpowiadać koło łowieckie, ale po przejściu przez dziury w siatce przestają być w czyimkolwiek kręgu zainteresowań – kropka. Nic nie ugrasz rolniku. Jak widać nie tylko susza daje w kość. W połączeniu z biurokracją i czworonożnymi, dzikimi stworzeniami doprowadzić może do bezsilności.
jd, fot. Daleszyński
StoryEditor
Cyrk z szacowaniem szkód łowieckich
Szkody łowieckie niezmiennie są tematem wywołującym sporo emocji. Zwłaszcza jeśli okaże się, że nikt ich nie oszacuje i odszkodowania nie będzie.