Biorąc pod uwagę trwające dyskusje wokół Europejskiego Zielonego Ładu oraz opracowywanych w jego ramach nowych regulacji UE dotyczących projektu rozporządzenia ws. zrównoważonego stosowania środków ochrony roślin (rozporządzenie SUR), trzeba zwrócić szczególną uwagę na pojawiające się w przestrzeni publicznej opinie i komentarze, tym bardziej powszechnie szanowanych i rozpoznawanych ekspertów. Dlatego odniosę się do felietonu dr. Jerzego Plewy opublikowanego na łamach top agrar nr 3/2023, str. 14.
Autor był m.in. szefem Dyrekcji Generalnej ds. Rolnictwa (DG AGRI) oraz podsekretarzem stanu w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi i ma niewątpliwie szeroką oraz kompleksową wiedzę na temat rolnictwa, zarówno krajowego, jak i europejskiego. Dlatego zdziwiło nas w przytoczonym artykule sięgnięcie przez autora po niepoparte wystarczającymi dowodami naukowymi i jednostronne sądy aktywistów środowiskowych, którzy swoje argumenty i opinie opierają na nie znajdujących poparcia w faktach przesłankach. Dowodzi to jak łatwo ulec informacjom pochodzącym z nierzetelnych źródeł.
Pisząc o skali zatruć pestycydami, autor felietonu powołuje się na raport Pestice Atlas 2022. Podstawą użytego w tym opracowaniu stwierdzenia są szacunki pochodzące z artykułu opublikowanego w BMC Public Health, którego autorami są działacze PAN (Pesticide Action Network), organizacji środowiskowej, programowo nastawionej przeciwko środkom ochrony roślin. Publikacja zawiera liczne nieścisłości i błędy metodologiczne, m.in. brak rozróżnienia między narażeniem, a zatruciem i polega na skąpych, niereprezentatywnych danych. Objętość niniejszego tekstu nie pozwala na obszerniejszą analizę, natomiast dość powiedzieć, że z cytowanego raportu można wywnioskować, że niemalże jeden na dwóch rolników zatruwałoby się pestycydami każdego roku. Przywołana publikacja dostarcza niezweryfikowanych i nieodtwarzalnych danych, i nie powinna być wykorzystywana jako podstawa do merytorycznej dyskusji i cytowania.
Zaskakujące jest również stwierdzenie, że dotąd nie udało się ograniczyć stosowania pestycydów. Autor przywołuje statystyki sprzedaży dotyczące środków ochrony roślin, a przecież stosowanie, wolumen sprzedaży czy dostępność na rynku określonych preparatów, to zupełnie różne sprawy. Utrzymująca się na stabilnym poziomie sprzedaż oznacza, że rolnicy widzą potrzebę ich stosowania w celu ochrony swoich upraw. Przy mniejszej liczbie rolników i większym popycie na żywność istnieje presja na zabezpieczenie plonów. Warto przy tym jednak podkreślić, że nie tylko nie mają oni obowiązku stosowania środków ochrony roślin, a zgodnie z Integrowaną Ochroną Roślin (która w Polsce jest od 2014 r. obowiązującym prawem) są zobowiązani do stosowania w pierwszej kolejności niechemicznych metod ochrony, a dopiero później – na zasadzie „ostatniej deski ratunku” - metod chemicznych. Oznacza to, że potrzeba zastosowania środka, po to aby zminimalizować potencjalne szkody wynikające z zagrożeń pojawiających się z uprawach jest realna, a koszt takiego zabiegu – mniejszy niż potencjalne szkody w uprawie.
Warto zwrócić uwagę, że zużycie substancji czynnej jest redukowane sukcesywnie od lat sześćdziesiątych XX wieku i jest rezultatem stałych inwestycji producentów środków ochrony roślin w zwiększenie skuteczności i wydajności produktów. W efekcie w miarę ewolucji produktów nastąpił znaczny spadek dawek środka na hektar. Jak wynika z raportu Phillips McDougall, ilość składnika aktywnego stosowana przez rolnika jest obecnie o około 95% niższa, niż dawka stosowana w latach 50-tych XX wieku, zaś od lat 60-tych XX wieku ostra toksyczność substancji aktywnych zmniejszyła się o 40%. Producenci środków ochrony roślin nie od dziś przywiązują bardzo dużą wagę do tego, w jaki sposób stosowane są oferowane przez nich produkty. Dlatego dokładają wszelkich starań, aby szerzyć wiedzę na temat odpowiedzialnego ich użytkowania. Co więcej, nasza branża stale wspomaga rolników, wdrażając innowacje, które zwiększają bezpieczeństwo stosowania preparatów. Innowacyjność i bezpieczeństwo (rolnika, konsumenta i środowiska) to działy, które są najsilniej rozwijane przez branżę ze wszystkich obszarów inwestycyjnych w zakresie rolnictwa. Dość powiedzieć, że koszty całkowite wprowadzenia jednego produktu na rynek w latach 2010–2014 wyniosły średnio 286 mln USD.
Tym sposobem dochodzimy do tematu nielegalnych praktyk i fałszerstw, o których autor również wspomina w swoim tekście. Chciałbym podkreślić, że na ten problem branża publicznie zwraca uwagę już od wielu lat, tym bardziej, że stosowanie środków ochrony roślin niezgodnie z rejestracją, czy handel podrobionymi środkami ochrony roślin dotyczy całego globalnego rynku. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że branża również jest w tej sytuacji stroną poszkodowaną. Restrykcyjny system zatwierdzania substancji oraz późniejszej rejestracji środków ochrony roślin na rynku krajowym, oparty o badania naukowe i ścisłe wytyczne został stworzony, aby zagwarantować, że na rynku znajdą się jedynie produkty skuteczne i bezpieczne. Problem nielegalnych środków ochrony roślin faktycznie istnieje, jednak wbrew temu co zostało napisane, KE nie podejmuje inicjatyw w ramach Europejskiego Zielonego Ładu, aby im przeciwdziałać. Wręcz przeciwnie, jej działania póki co wydają się być przeciw skuteczne: zamiast skoncentrować wysiłki na ściganiu przestępców, którzy wprowadzają na rynek nieprzebadane i prawdopodobnie niebezpieczne dla zdrowia i środowiska produkty, skupia się na dalszym ograniczaniu możliwości legalnego stosowania środków ochrony roślin, co może wręcz prowadzić do pogłębiania się szarej strefy.
Z kontekstu całego felietonu można również odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z nielegalną praktyką, „podwójnymi standardami” branży, która nie mogąc dalej sprzedawać produktów w UE, będą je dostarczać na inne rynki. Tak oczywiście nie jest i trzeba to wyraźnie podkreślić. W istocie jest to przykład pestycydowej hipokryzji, ale ze strony decydentów UE, względem rodzimych użytkowników tych produktów. Z jednej strony bowiem wprowadza się zakazy dotyczące stosowania środków produkcji żywności dla europejskich rolników, a z drugiej strony dopuszcza import żywności, do której produkcji takie substancje zostały wykorzystane. Dlatego zamiast ograniczać potencjał produkcyjny krajów trzecich, rozsądniej byłoby dać europejskim rolnikom takie same możliwości produkcji żywności, jakie mają ich koledzy poza UE. W przypadku niektórych produktów (np. siemię lniane) podaż unijna nie jest wystarczająca do zabezpieczenia popytu ze strony konsumentów. Nie chodzi przy tym o kwestie związane z bezpieczeństwem, ponieważ importowana do UE żywność musi spełniać unijne standardy, ale o dbałość o uczciwe i symetryczne warunki produkcji żywności. W przeciwnym razie może się okazać, że najlepiej będzie przenieść całą produkcję żywności poza UE.
Zakaz eksportu substancji aktywnych będzie również mocno ograniczał możliwości ochrony upraw, które w UE nie są wiodące. Nie jesteśmy przecież liderem w produkcji, przykładowo, awokado albo kawy, na które jest popyt wśród unijnych konsumentów. Stąd pytanie: czy działając w celu realizacji tego zakazu UE nie strzela przypadkiem swoim obywatelom a zarazem konsumentom żywności w przysłowiową stopę?
Autor konkludując tę część swojego felietonu posłużył się stwierdzeniem, że „pozostałości [pestycydów] mogą trafiać do UE wraz z żywnością importowaną, chociaż nie przekraczają dopuszczalnych limitów”, pomijając przy tym fakt, że sama obecność pozostałości środków ochrony roślin w żywności nie oznacza automatycznie, że żywność jest niebezpieczna dla konsumenta. To niedopowiedzenie jest istotne, ponieważ może wywoływać obawy i niepewność dotyczące bezpieczeństwa żywności importowanej, podczas gdy UE ma odpowiednie mechanizmy, które pozwalają na kontrolę importowanej żywności. Dodam tylko, że dopuszczalne poziomy pozostałości pestycydów w żywności są co najmniej sto razy mniejsze niż dawka bezpieczna dla człowieka. Dlatego nawet ich przekroczenie, choć niepożądane, nie musi oddziaływać negatywnie na zdrowie konsumenta.
Kończąc temat substancji niedozwolonych, a przy tym i hipokryzji, chciałem przywołać znamienny przykład 3 zakazanych neonikotynoidów, o których autor również wspomina. Otóż badania przeprowadzone przez Instytut Ochrony Roślin w Poznaniu w uprawie rzepaku nie wykazały żadnego toksycznego wpływu tych substancji na pszczoły. Natomiast decyzja dotycząca wycofania zapraw nasiennych spowodowała m.in. w Polsce konieczność stosowania większej liczby zabiegów chemicznych w formie oprysków (4-krotnie więcej w uprawie rzepaku), co zdecydowanie bardziej niż zaprawy zwiększyło zagrożenie dla pszczół oraz zwiększyło presję substancji chemicznych na środowisko.
Warto także przypomnieć kilka faktów, które są podkreślane przez przedstawicieli niezależnej nauki:
- środki ochrony roślin należą do najlepiej przebadanych substancji na świecie;
- ryzyko związane z ich stosowaniem istnieje, ale jest minimalne i akceptowalne z punktu widzenia aktualnego stanu wiedzy naukowej;
- ponowna ocena substancji aktywnych jest dokonywana regularnie co kilka lat, aby zawsze dysponować aktualną oceną ryzyka;
- dodatkowo, parametry bezpieczeństwa brane pod uwagę w ocenie ryzyka związanego ze środkami ochrony roślin, są na znacznie wyższym poziomie niż w przypadku innych zagrożeń, na które jesteśmy narażeni w naszym codziennym życiu.
Cieszyłbym się gdyby ta polemika była jedynie elementem akademickiego sporu. Niestety, postrzeganie ryzyka związanego ze środkami ochrony roślin przez ogół społeczeństwa jest diametralnie odmienne od opinii naukowców, stanu aktualnej wiedzy oraz faktów, a przez to wpływa na działania podejmowane przez polityków i decydentów. W efekcie mamy Europejski Zielony Ład, na czele z projektem rozporządzenia SUR, który pomimo dobrych i pozytywnych założeń, pod którymi również i my, jako branża się podpisujemy, ma liczne wady. Według kompleksowych analiz kilku renomowanych instytucji naukowo-badawczych (m.in. unijnego Joint Research Centre czy Uniwersytetu Wageningen) spowoduje m.in. ograniczenie produkcji żywności, wzrost zależności Europy od importu żywności, spadek dochodów rolników, negatywne skutki dla konsumentów w postaci wzrostu cen żywności i będzie stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa żywnościowego i konkurencyjności unijnych, w tym polskich rolników. Dlatego tak istotne jest, aby w przestrzeni publicznej pojawiały się również głosy, być może odosobnione i prezentujące niepopularne opinie, ale które pozwolą lepiej zrozumieć istotę i rolę środków ochrony roślin w produkcji żywności, zwłaszcza w obliczu wyzwań jakie są stawiane aktualnie przed nowoczesnym rolnictwem. Opieranie się na wynikach badań naukowych oraz szersze spojrzenie na problemy współczesnego rolnictwa pozwolą podejść do tematu w obiektywny sposób.
dyrektor Polskiego Stowarzyszenia Ochrony Roślin