Jako rolnik wiedziałem, czego oczekują inni rolnicy od spółki wodnej. Przede wszystkim efektywnego wykorzystania składek i przełożenia tego na konkretne działania – mówi Kazimierz Morawiec, prezes Samodzielnej Miejsko-Gminnej Spółki Wodnej w Byczynie (pow. kluczborski).
Wraz z żoną prowadzą 125-hektarowe gospodarstwo, w którym pomaga im także syn. Hodują trzodę chlewną w cyklu zamkniętym – utrzymują 45 loch. Produkcja roślinna podporządkowana jest hodowli, dlatego większość w zasiewach stanowią zboża.
– Za nami bardzo suchy i trudny sezon, moim zdaniem nawet gorszy niż poprzedni. W zeszłym roku plony były też niskie, ale zboża trzymały parametry. W tym roku nie dość, że ziarno było drobne, np. pszenica ozima dała 4 t/ha, to nie było także jakości – podsumowuje rolnik, delegat Izby Rolniczej i prezes Samodzielnej Miejsko-Gminnej Spółki Wodnej w Byczynie w jednej osobie.
Spółka do likwidacji?
– Życiem rządzi często przypadek. W październiku 2013 r. przyszedłem na spotkanie naszej upadającej spółki wodnej, w której był już zarząd komisaryczny. Było to walne, na którym ważyły się jej losy – albo powołany zostanie nowy zarząd, albo zostanie zlikwidowana. Zostałem zaproszony jako delegat izby rolniczej i obserwator. Okazało się, że brakuje trzeciego członka zarządu – zaproponowano mi objęcie tej funkcji. Zgodziłem się, ze świadomością, że spółka wodna praktycznie nie działała, a jak się także później okazało, także tonęła w długach – wspomina Morawiec.Ponadto miała taki sam problem, jak wiele innych spółek – pobierano składki, lecz nie wykonywano żadnych prac konserwacyjnych. Ściągalność składek też była bardzo niska, tj. na poziomie ok. 40%. Zadłużenie wynosiło ponad 40 tys. zł, głównie były to zobowiązania wobec ZUS, urzędu skarbowego, niezapłacone faktury oraz zaległe wypłaty dla pracowników.
A jednak udało się! Dzisiaj ta spółka działa prężnie. Jeśli chcecie dowiedzieć się, jak to jest możliwe, przeczytajcie koniecznie artykuł w najbliższym wydaniu top agrar Polska (11/2019) na str. 74-76.