Sprawę używania środków ochrony roślin referował w Sejmie podczas komisji rolnictwa prof. Marek Mrówczyński szef Instytutu Ochrony Roślin w Poznaniu. Podkreślił, że Polska jest krajem, który używa środków ochrony roślin mało, średnio 2,5 kg/ha. W porównaniu do średniej Unii Europejskiej mamy o 1 kg średnio mniej.
- Jednak są w Polsce uprawy (jabłka), w których używamy ponad 10 kg substancji czynnych, czyli używamy bardzo dużo. Dużo też używamy w uprawie wiśni, gruszek, cebuli, pomidorów, ogórków i to tam można i trzeba zmniejszyć chemizację – powiedział prof. M. Mrówczyński.
Biologiczne alternatywy
Alternatywą dla mniejszej chemizacji są metody biologiczne, ale te są droższe, co najmniej od 3 do 5 razy na jednostkę powierzchni. Stąd potrzeba otrzymania wsparcia z Unii Europejskiej.
Ale jednocześnie są takie uprawy, w których chemizację należałoby zwiększyć, aby pozbyć się z upraw rakotwórczych grzybów wytwarzających mykotoksyny.
- Zagrożenie z mykotoksyny jest o wiele większe niż zagrożenie wynikające nawet z tych pozostałości, które są dopuszczone przez Unię Europejską – podkreślił prof. M. Mrówczyński.
Skąd przekroczenia?
Zdaniem szefa Instytutu Ochrony Roślin przekraczanie dopuszczonych norm wynika głównie z problemów z ochroną rzepaku i buraka cukrowego przed szkodnikami i wirusami, co zmusza rolników do częstszych oprysków. Choć chemii stosuje się więcej, to i tak przekroczenia są niewielkie.
- Generalnie tych niezgodności jest bardzo mało – poniżej wskaźnika, który wynosi w Unii Europejskiej 1,5%. Polska mieści się poniżej tego wskaźnika, więc problemów większych nie ma – dodał Mrówczyński.
Dla rolników problemem była także nagła decyzja Unii Europejskiej w sprawie wycofania od połowy kwietnia jednej z substancji szkodniki – chloropiryfosu. Ponieważ okres do wstrzymania używania był za krótki w produktach stwierdzano małe jego ilości, który nie powinien być używany od 17 kwietnia 2020 r. Podobnie było z wycofaniem od 1 lipca preparatu na szkodniki dimetoat.
- Zwykle jest taka sytuacja, że Unia publikuje rozporządzenie wykonawcze, które mówi o rocznym czasie na zakończenie sprzedaży środka ochrony roślin z tą substancją, która będzie wycofana. Daje też kolejny rok, aby rolnicy i ogrodnicy zużyli zapasy. I tak powinno być, a nie, jak się zdarzyło się w tamtym roku, że decyzje są nagłe, bo powoduje to problemy nie tylko w Polsce, ale też w innych państwach europejskich – wyjaśnił prof. M. Mrówczyński z IOR w Poznaniu.
Przyszłość glifosatu – sprawa polityczna
Szef Instytutu Ochrony Roślin skomentował też sprawę glifosatu, którego użycie jest ograniczane w całej Unii Europejskiej. Unijna rejestracja tego preparatu kończy się 15 grudnia przyszłego roku, czyli za półtora roku. EFSA, która jest organem doradczym Unii Europejskiej do spraw żywności i bezpieczeństwa, w tym środków ochrony roślin, zaleciła, żeby glifosat został w użyciu, ale był ograniczony.
- Polskie ministerstwo rolnictwa jest za tym, żeby ograniczyć stosowanie glifosatu i wyeliminować go ze stosowania do desykacji roślin. Niektóre państwa już to zrobiły. W Polsce też tak powinno być. Organizacje rolnicze – bo głównie dotyczy to rzepaku – są za tym, żeby takie ograniczenie wprowadzić, czyli zakaz desykacji roślin przed zbiorem, a stosować tylko, oczywiście z ograniczeniami, na ściernisko, czyli podczas uprawy roślin. Jaka będzie decyzja Unii Europejskiej do 15 grudnia? Nie wiadomo. Być może, że to będzie nawet decyzja polityczna, bo to jest jednak substancja, powiedziałbym, polityczna. To tak nie powinno być, ale niestety tak jest – podsumował prof. Marek Mrówczyński z Instytutu Ochrony Roślin w Poznaniu. Zwrócił też uwagę, że formuła glifosatu została ostatnio zmieniona a substancja ta nie ma na razie następcy. Jej całkowite wycofanie doprowadzi po kilku latach do problemów z chwastami wieloletnimi takimi jak perz właściwy. wk