Główni winowajcy
– Sami sobie jesteśmy też winni. Przesadziliśmy z powierzchnią nasadzeń. Inwestowaliśmy w innowacje techniczne, np. kombajny do zbioru, systemy nawodnień, materiał hodowlany wyeksportowaliśmy na Ukrainę – lojalnie przyznał prezes.– Unijne dopłaty i subwencje do inwestycji trafiły też do przetwórstwa, pobudowano nowoczesne, wydajne zakłady. Mamy nadprodukcję, o której wie cały świat i ją wykorzystuje – odparł przedstawiciel krajowej spółki Real S.A., krajowego podmiotu w tej branży, dysponującego siecią chłodni. – Nie ma dyktatu cenowego firm skupowych, bo na naszym rynku funkcjonuje 300–400 zakładów. Cenę dyktują odbiorcy półproduktu na Zachodzie.
– Jeszcze na początku lat 90. Wyprzedaliśmy nasze przetwórstwo w obce ręce, więc nie dziwmy się na dyktowanie nam cen przez zachodnich odbiorców – podkreślał wojewoda Przemysław Czarnek.
Tomasz Solis, wiceprezes Związku Sadowników RP przypomniał historię Hortexu z tych lat, który był spółdzielnią spółdzielni ogrodniczych – taka światowa marka trafiła w obce ręce. – Krajowe drobne firmy są kupowane przez potężne dwie grupy kapitałowe z Zachodu. One rządzą rynkiem.
System kontraktacji do zmiany
– Nie da się ustalić cen minimalnych na owoce, także w umowie kontraktacyjnej. Umowa powinna mówić jedynie o ilości zakontraktowanego surowca, z której musi wywiązać się rolnik, inaczej ma obowiązek zapłacić kary umowne. Nie może wyprodukować więcej i rzucać nadwyżki na rynek, bo zawali ceny skupu – podkreślał Solis.– Umowy kontraktacyjne powinny być zawierane pod koniec marca. Wtedy znamy stan zapasów w chłodniach, wiemy, jak przezimowały krzewy – mówił prezes LIR. – ustawa o przewadze kontraktacyjnej jest bublem. Jeśli jest nadwyżka danych owoców na rynku (towar spoza kontraktacji), należy ją skierować do biogazowi, inaczej kara finansowa dla obydwu stron umowy. Kontrakty muszą być poświadczone u notariusza, by nie można było ich antydatować, np. napisać w lipcu, że umowę zawarto w marcu.
– We włoskim Piemoncie grupy producenckie sprzedają, np. wino na cały świat, liczy się jego marka. U nas znaczna część dopłat do grup wypłynęła na lewo. Nie wypromowaliśmy w świecie żadnych owoców, nawet malin, których jesteśmy światowym potentatem – zauważył wojewoda. Podobnie jest z jabłkami deserowymi i koncentratem jabłkowym. Czarnek podkreślił, że jego służby zareagował należycie na suszę i już dawno rozesłały po urzędach gmin pisemne wnioski, by na bieżąco funkcjonowały w terenie gminne komisje do szacowania szkód.
– Fundusze promocji towarów rolno-spożywczych od samego początku nie wypromowały żadnej marki, marnowały chłopskie pieniądze – zauważył Krzysztof Dziewulski, dyrektor Wydziału Ochrony Środowiska i Rolnictwa UW w Lublinie. Jego zdaniem powinny działać tylko dwa fundusze: promocji artykułów pochodzenia roślinnego i zwierzęcego. – Finanse z składek należy skumulować i promować za nie polskie uznane produkty na świecie – skwitował.
Plantator na przykładzie
Andrzej Zuber z Izdebna w gminie Rybczewice w powiecie świdnickim prowadzi 20-hektarowe gospodarstwo. Uprawia 12 ha czarnej porzeczki i 3 ha kolorowej, 1 ha wiśni, 1 ha agrestu, 3 ha leszczyny. – Punkty skupu najpierw oferowały za agrest 40 gr/kg, potem obniżyły stawkę jeszcze o 10 groszy. Agrest został na polu niezerwany – deklaruje plantator, który teraz obawia się, że podobny los może spotkać czarną porzeczkę, bowiem mówi się o 40 gr/kg w skupie. Cena 1 kg wiśni – jak się orientował – ma wynosić zaledwie 70 groszy. Rok temu zrywali ją ręcznie wynajęci Ukraińcy, którym płacił za zerwanie 1 kg złotówkę, bo ceny w skupie dochodziły aż do 5 zł! Jego sąsiedzi mają plantacje malin, za które w skupie płacą zaledwie 2,30 zł/kg. Skutek jest taki, że większość tych owoców została na polu. Marcowe mrozy wymroziły kwiat leszczyny.– Orzechów laskowych zbierzemy zaledwie 20%. Plantatorzy przestali dbać o jej ochronę. Na skutek suszy już wysychają krzewy porzeczek i malin. Dla plantatorów to prawdziwa tragedia – puentuje plantator. as