Jak poinformowała Najwyższa Izba Kontroli (NIK), mimo że tak drastycznie spadł poziom plonów, powierzchnia upraw (zazwyczaj nieowocujących) wzrosła aż ośmiokrotnie (! ). Dlaczego tak się stało? Bo dopłaty były przyznawane bez wymogu uzyskania i wykazania plonów. Rezultat był taki, że przez te 10 lat 14,5 tys. rolników postanowiło ubiegać się o dopłaty, a ostatecznie tylko 11 na 20 skontrolowanych sadowników faktycznie była w stanie wykazać jakikolwiek plon. Mimo, iż już w pierwszych latach funkcjonowania dopłat było wiadomo, że nie ożywią one produkcji plonów ekologicznych, zdaniem NIK, Ministerstwo Rolnictwo nie zmieniło zasad ich przyznawania. Po długich 10 latach było już oczywiste (dla wszystkich), że są to bardzo źle wydane pieniądze i wprowadzono zapis najbardziej oczywisty - że dopłaty zależeć będą od uzyskanych plonów i otrzymają je tylko ci rolnicy, którzy wykażą i udokumentują zbiory, np. na podstawie faktur za sprzedaż owoców.
Wykorzystali luki w przepisach
Cóż, jednak jeszcze przed 2008 r. niektórzy szybko zwietrzyli w tym interes i sposób na łatwe zdobycie pieniędzy. NIK twierdzi, że większość ekologicznych sadów powstała tylko po to, by pozyskać dotacje. Jak to działało? Bardzo prosto. „Za ekologiczne uprawy sadownicze i jagodowe można było rocznie, w zależności od typu uprawy, otrzymać od 650 zł do 1800 zł za hektar, przy czym większość rolników korzystających z dopłat pobierała tę najwyższą stawkę. Kluczowym warunkiem uzyskania pomocy było prowadzenie upraw przez pięć lat” – pisze NIK. Zakładali więc fikcyjne sady, na których albo nic nie rosło, albo drzewa i krzewy prowadzone były w niewłaściwy sposób – zaniedbane, nieprzycinane, sadzone na glebach podmokłych lub słabych, często nieogrodzone i narażone na zniszczenia spowodowane żerowaniem dzikich zwierząt. Często sadzono także zbyt małą ilość drzew. Dopiero po alarmujących raportach we wspomnianym 2008 r. Ministerstwo próbowało ratować sytuację, wdrażając dodatkowe wymogi - np. wskazano minimalną liczbę drzew, które należy posadzić, określono jakość sadzonek. Wymagano także, by drzewa i krzewy były ukorzenione i posiadały odpowiednią średnicę pnia, ale nic to nie dało. Produkcja owoców ekologicznych nadal spadała.
Wprawdzie założenie sadów stanowi inwestycję wieloletnią i plony uzyskuje się po kilku (a nawet kilkunastu) latach, jednak tylko 11 z 20 rolników wykazywało jakiekolwiek plony. Reszta nie zebrała żadnych plonów. Co więcej, tylko 7 z 20 sadowników zdeklarowała, że będzie w dalszym ciągu prowadzić sad, a 13 pozostałych stwierdziła, że jeśli przestaną dostawać dopłaty, to zlikwidują także sad.
Wnioski NIK nie są pozytywne - dopłaty miały wspierać rolnictwo ekologiczne, tymczasem owoce ekologiczne sprzedawało zaledwie 6 z 20 sprawdzonych rolników, a i to nie co roku. Ponadto w żadnym z poddanych oględzinom gospodarstw, sprzedaż owoców ekologicznych nie miała charakteru stałego i dotyczyła albo plonu z niektórych lat, albo tylko jego części. Owoce ekologiczne sprzedawano tylko z 3-5 proc. powierzchni upraw, które sprawdzili kontrolerzy. Resztę owoców sprzedawano jako produkcję konwencjonalną.
Wsparcie mimo wszystko jest potrzebne
Nienajlepszy obraz efektywności wsparcia dla sadowników ekologicznych, nie obejmuje oczywiście rolników, którzy wsparcie potraktowali jako szansę i uczciwie prowadzą tę działalność. Ci – w ocenie NIK - potrzebują wsparcia w pierwszych latach od założenia upraw, kiedy jeszcze dochody z zebranych plonów nie pokrywają kosztów uprawy. W kolejnych latach dotacje powinny służyć jedynie wyrównywaniu różnic kosztów między produkcją konwencjonalną a ekologiczną. Póki co, NIK zwróciła się do Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi o opracowanie i wdrożenie działań kontrolnych, które będą sprzyjały produkcji owoców ekologicznych. ag
Źródło: NIK