Po 1947 r., po Akcji „Wisła”, czyli wysiedleniu Ukraińców – tereny te są niemal opuszczone, tylko nieliczni miejscowi ostali się z resztkami inwentarza.
Bieszczady to kraina wilka – tak teraz się mówi. Jest pod ścisłą ochroną, na specjalnych prawach. Wilcze watahy opanowały teren. Giną owce, cielęta, konie, zagryzane są gospodarskie psy strzegące chłopskich obejść. Miejscowych szlag trafia na taką formę ochrony przyrody, wymyśloną nad biurkiem przez urzędnika.
– Kiedyś, jak się orało czy kosiło zboże, derkacz uciekał wprost spod nóg. Teraz go prawie nie uświadczysz. Nie ma już zająca, jelenia, dzika. Wszystko przez wilki – opowiada jeden ze starszych mieszkańców Bieszczadów.
– W rzekach i strumieniach pełno było pstrąga, węgorza, raków. Obecnie szlachetne ryby wyginęły, raki to wspomnienie. A wszystko przez wszędobylskie szamba, z których nieczystości spuszczane są do wody. Brakuje oczyszczalni ścieków, a turystów jest coraz więcej – dodaje jego rówieśnik.
Obaj rozmówcy mają bardzo krytyczne zdanie o coraz skuteczniejszych naciskach lobby współczesnych ekologów na Bieszczady. Ich zdaniem dla zrównoważenia środowiska najbardziej optymalna jest współpraca człowieka i natury, jaka istniała tu przez wieki. Obecnie, oprócz ochrony wilka, w Bieszczadach podejmowane są kroki do realizacji cennych ptasich siedlisk, gdzie działalność gospodarcza człowieka zostanie niemal sparaliżowana. Na uprawę roli, hodowlę, a nawet na budowę domów będą nałożone bardzo ostre reżimy.
Czy Bieszczady jeszcze bardziej się wyludnią? as
Fot. Sawa