− Skąd Pan dzwoni? – zapytaliśmy.
− Z Podlasia – odpowiedział Czytelnik.
− A planowana farma gdzie ma być zlokalizowana?
− W woj. łódzkim – usłyszeliśmy.
Zapytaliśmy jeszcze, czy nasz rozmówca widział tereny przewidziane pod budowę, jaki jest ich status, czyja własność, gdzie mieści się spółka, czy zna jej władze i ufa im. Na wszystkie pytania odpowiedź była przecząca. Usłyszeliśmy jeszcze, że finansowy wkład naszego Czytelnika wynosiłby 31 tys. zł za 25 udziałów, zaś spodziewane zyski przedsięwzięcia – jak wynikało z pisemnej korespondencji – bardzo kuszące. Do tego stopnia, że ten niemal zawierzył mu w ciemno.
Byliśmy wręcz zdziwieni aż taką finansową nonszalancją, no cóż, marketing ma się u nas coraz lepiej, że potrafi tak skutecznie zachęcić do „lokowania” gotówki.
Dalej drążyliśmy temat. Zapytaliśmy, czy jako młody rolnik nie ma pilniejszych potrzeb inwestycyjnych w swoim gospodarstwie, by tę nadwyżkę w nim ulokować? Bo jeśli dokona jakiegoś zakupu lub przeprowadzi remont, to będzie widział na własne oczy ich efekty.
No, ma, i to duże, ale deklarowane na piśmie dochody w wiatracznym przedsięwzięciu są jeszcze większe i wieloletnie, ale po zadawanych pytaniach pojawiły się u niego już wątpliwości.
I ostatnie pytanie – jakie ma wykształcenie? Młody rolnik odpowiedział, że legitymuje się licencjatem z rolnictwa (inżynier) oraz magisterium z… zarządzania (!). Opadliśmy z sił…
Stanowczo odmówiliśmy analizy umowy sprzedaży udziałów w tej „intratnej inwestycji”. Czy postąpiliśmy słusznie? Jakie są Wasze opinie w tej sprawie? Może też dostaliście takie propozycje?
as
Fot. Czekała