StoryEditor

Bydło na Podkarpaciu w stalowych szponach wilka

Watahy coraz mocniej pustoszą chłopski inwentarz. Zagryzane są nie tylko owce, ale młode bydło oraz psy, nie tylko te gospodarskie, ale miejskie. Populacja wilka zdobywa coraz większe rewiry.
26.06.2017., 09:06h

Bydła muszą pilnować niemal przez okrągłą dobę, a na noc spędzać do wiaty ogrodzonej gęstą, tzw. leśną siatką o wysokości 2 m. A jeszcze do niedawna pojedyncze młode sztuki podbierane były z pastwiska tylko jesienią, wieczorem – zanim spędzili je do budynku. To nie będzie wilcza opowieść z głębokich Bieszczadów. O dziwo, jesteśmy niemal na przedmieściach Sanoka, w gospodarstwie Renaty i Mariusza Demkowskich we wsi Zahutyń w gminie Zagórz (woj. podkarpackie), którzy utrzymują 38 mamek ras mięsnych i ich krzyżówek wraz z przychówkiem, łącznie 82 sztuki. Gospodarstwo formalnie składa się niemal w całości z porozrzucanych dzierżaw – do najdalszego pastwiska należy codziennie przeganiać inwentarz na odległość 3 km w jedną stronę (więcej o gospodarstwie w lipcowym programie specjalnym top Bydło na str. 30).

Ciągnik nie jest im straszny

– Wieczorem wataha odseparowała od stada 7 jałóweczek i przegnała je zmyślnie w zakrzaczenia. Całe szczęście, że byłem w pobliżu i dostrzegłem ubytek w stadzie– relacjonuje gospodarz swoje pierwsze starcie z wilkami, które miało miejsce jesienią 2008 r.

Krowy były spłoszone, ryczały. Demkowski zauważył przerwę w elektrycznym ogrodzeniu. Wnet wrócił po ciągnik i właśnie nim wszczął poszukiwania cieląt. Znalazł je po tropach. Zbiły się w kupę, a wokół nich drapieżniki utworzyły krąg. Nie bały się warkotu ciągnika, jego sygnału dźwiękowego, nie odpuszczały.

– Uratowali nas ludzie z wioski, którzy słysząc rejwach przybyli na pastwisko – wilki zwiększyły promień kręgu, nie uciekały jednak, tylko obserwowały z krzaków. Jedna jałówka charczała ze zranioną krtanią, inne były odrapane i pogryzione. Wataha poczuła krew, nie chciała oddać zdobyczy – opowiada rolnik. Ostatecznie pomogła fuzja myśliwego, którego przez telefon wezwał Demkowski. Gdy tylko myśliwy wydobył dwururkę, drapieżniki znikły.

– Zranioną sztukę przywiozłem przyczepką do gospodarstwa, poranionym i podrapanym podawałem przez 3 dni antybiotyki. Najbardziej zranione opatrzyłem, tej z poharataną krtanią podawaliśmy kroplówki i płyny. Po miesiącu doszła do siebie, a potem była jedną z najbardziej mlecznych i opiekuńczych matek, ale nie ryczy – to skutki poharatanej krtani – opowiada gospodarz.

Od tamtej pory problem z drapieżnikami powtarzał się każdej jesieni. Podchodziły do stada, wpadały pojedynczo, rozganiały rogate kręgi, raniły i drapały młodzież, bo to najłatwiejsza i najsmaczniejsza zdobycz. Teraz atakują już od wiosny, w biały dzień, są coraz bardziej zuchwałe, podchodzą pod ludzkie obejścia, traktując je jako już swoje rewiry.

Więcej przeczytasz w lipcowym wydaniu "top agrar Polska" od str. 46. Zachęcamy do lektury!

Andrzej Sawa
Autor Artykułu:Andrzej Sawa
Pozostałe artykuły tego autora
Masz pytanie lub temat?Napisz do autora
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ
02. listopad 2024 22:21