
– Mam nadzieję, że nasze dzisiejsze spotkanie będzie okazją do owocnej wymiany poglądów, twórczej dyskusji oraz wypracowania wartościowych wniosków – rozpoczął w Urzędzie Marszałkowskim w Zielonej Górze „Debatę Rolną 2025” 14 marca prezes Lubuskiej Izby Rolniczej Andrzej Kałek. Izba była organizatorem tego wydarzenia.
I tak też było. Biorący udział w wydarzeniu sekretarz stanu w MRiRW Stefan Krajewski został zasypany problemami przez rolników z regionu. Wskazywali oni na kłopoty, m.in. z działaniem aplikacji suszowej, wskutek czego wielu rolników zostało wykluczonych z pomocy państwowej, ale też na zbyt późne komunikowanie zmian w dopłatach czy ekoschematach, podczas gdy rolnicy w gospodarstwach już dawno mają zaplanowaną strukturę zasiewów.
Woj. lubuskie leży w bliskim sąsiedztwie Niemiec, gdzie 10 stycznia potwierdzono pierwsze ognisko pryszczycy, a zatem rolnicy tam są szczególnie wyczuleni na możliwość zawleczenia do ich gospodarstw tej paskudnej choroby. Tym samym nie dziwi więc też, że podczas debaty wybuchła żarliwa dyskusja nt. planowanych kontroli w gospodarstwach przez Państwową Inspekcję Pracy. Zdaniem rolników, obcy, a więc też pracownicy PIP, są potencjalnym zagrożeniem dla zdrowia ich zwierząt.
Niemniej, jak wskazywał łowczy okręgowy Polskiego Związku Łowieckiego w Zielonej Górze Jacek Banaszak, chyba bardziej należałoby się obawiać gatunków inwazyjnych…
Szop, który przywędrował z Niemiec...
– Trzy lata temu było 900 sztuk, 2 lata temu 2 tys. sztuk, w zeszłym roku 4,5 tys. szt., a w bieżącym roku mamy obecnie już 6,5 tys. sztuk szopów praczów. I nie oszukujmy się, ich liczba stale rośnie. Ekspansja tego gatunku jest ogromnym zagrożeniem, także dla rolników, bo powoduje ogromne szkody, chociażby w uprawach kukurydzy. Mamy ponagrywane w kamerach termowizyjnych, aczkolwiek będzie nam trudno, o ile w ogóle udowodnić, że jakieś szkody spowodował szop pracz – wskazywał Jacek Banaszek, łowczy okręgowy Polskiego Związku Łowieckiego w Zielonej Górze.
Podkreślał, że dzisiaj szopy zasiedlają najbardziej cenne przyrodniczo miejsca – doliny dużych rzek, obszary Natura 2000, nie mówiąc już o rezerwatach, czy parkach narodowych, gdzie myśliwi są z urzędu wyłączeni z jakiejkolwiek gospodarki łowieckiej.
– Tam nie możemy działać, a mało tego, planowane są powiększenia rezerwatów, nowe rezerwaty tudzież parki narodowe. Pamiętajmy, że nadal też nie poradziliśmy sobie z ASF, a doliny rzek to habitaty, gdzie dziki mają swoje schronienia dzienne, natomiast nocą wychodzą na wysoko produktywne pola uprawne rolników. Jeśli to zostanie objęte reżimem rezerwatów tudzież parków, będzie to dużym zagrożeniem dla nas wszystkich – podkreślił Banaszek. Zwrócił też uwagę na problem z wilkami.
– Jest prośba o pewną już strategię rozmowy zaawansowanej w strategię zarządzania tym gatunkiem. Jako myśliwi nie prowadzimy nadzoru nad gatunkami chronionymi, niemniej boimy się tego, że ludzie wezmą sprawy w swoje ręce i źle to się skończy dla samego gatunku, czyli wilka – apelował łowczy Banaszek do wiceministra Stefana Krajewskiego.