Maciej Iwańczuk, rolnik z Lubelszczyzny, przyjechał do Warszawy autobusem. Ma 70-ha gospodarstwo nastawione na produkcję roślinną,
– Od piątku blokujemy drogę w naszej miejscowości w powiecie parczewskim - mówi Iwańczuk. – Przyjeżdza do nas na blokadę coraz więcej ludzi. Ja przybyłem tutaj, bo w rolnictwie jest źle. Wynajelismy autokar z wlasnych pieniędzy by dojechać. Rok temu przejąłem gospodarstwo, zainwestowałem duzo i teraz mam poważne kłopoty, dobrze ze sąsiedzi mi pomagaja. W stolicy zostaniemy tyle, ile sie da, bedziemy sie wymieniać dopóki nie zostaną spełnione nasze postulaty – dodaje.
Piotr Iwaszczuk też gospodaruje na Lubelszczyźnie i również przyjechał autobusem.
– Przyjechaliśmy bez problemow dzieki temu ze byliśmy przed ministerstwem już od 8 rano – tłumaczy Iwaszczuk. – Pozostałe autobusy zatrzymano pod Warszawą. Wyjechalo nas 200 osób (4 autokary), a dotarlo tylko 50. Spodziewalem się, że minister nie przystanie na postulaty, więc zostajemy w Warszawie razem z panem Izdebskim – dodaje.
Głosy o utrudnianiu przez policję dojazdu autokarów do stolicy mówiono podczas protestu głośno i czesto. Trudno te informacje zweryfikować, ale pewne jest, że pod gmach resortu rolnictwa dotarło ok. 400 osób z zapowiadanych przez Izdebskiego 2 tys.
Uczestnicy protestu głośno wyrażali swoje niezadowolenie z obecnej, trudnej sytuacji, w jakiej znalazły się ich gospodarstwa. "To poniżanie rolników" – mówili niektórzy z protestujących.
Na 16. lutego OPZZ zapowiada kolejny paraliż Warszawy, jednak na większą skalę. Do protestujących górników mają dołączyć górnicy, a poparcie dla dzisiejszych blokad w Warszawie wyraziły także związki zawodowe pielęgniarek i położnych oraz kolejarzy.
bcz, beb
Fot. Beba