Podstawą wejścia komisji na pole jest to, że najpierw do gminy zgłosi się rolnik. Dwa miesiące temu, gdy o suszy zrobiło się głośno, pokutowała w kraju informacja, że produkcji zwierzęcej nie wliczamy do strat. Dlatego niektórzy hodowcy machnęli ręką na pomoc, która miała mieć formę kredytu preferencyjnego. Widząc zamierające uprawy i brak pasz objętościowych, posprzątali pola. Dopiero gdy pojawiły się informacje o planach wypłaty żywej gotówki, ruszyli zainteresowani rolnicy. Ale zebrany plon nie daje komisji podstaw do szacowania. Nieliczne uprawy, które się ostały w gospodarstwach, nie dają pełnego obrazu suszy. Stąd rozżalenie hodowców, bo tracą na polu, muszą dokupić drożejące pasze, a dodatkowa dopłata przejdzie im koło nosa. Rząd ogłosił pomoc gotówkową za późno, choć głośno – to przedwyborczy chwyt?
Okazało się, że kluczem w szacowaniu jest… dobra wola wojewodów. Włodarze bardziej zaangażowani rolniczo szybko powołali komisje, ba, nawet pozwolili spisywać wszystkie marniejące uprawy, a nie tylko te, które oficjalnie ogłaszał minister rolnictwa na podstawie obserwacji IUNG. Praca komisji w tych rejonach zaowocowała szybszym spływem protokołów do gmin, okazało się jednak, że nie zawsze ujęto w bilansie strat gospodarstwa zużyte pasze czy pasze z zakupu. Pojawiały się wątpliwości, czy to robić? Czy liczyć stado podstawowe w zużyciu pasz i spadek produkcji mleka? Czy można brać indywidualne dane rachunkowe gospodarstwa, jeśli są takowe? Jak wykazać trawy na gruntach ornych? Czy korygować protokoły, skoro trafiły już do gmin? Potrzebny podpis wojewody pod protokołem czy nie?
Odpowiedzi na to rodziły się tygodniami, bo żadna z rządowych instytucji nie zebrała w jednym miejscu kompleksowo aktów prawnych i wzorów pism, nawet resort rolny. Gdy jedni wojewodowie wspierali swych rolników, inni wybrzydzali na formularze zalecane przez MRiRW. Nie pozwalali oceniać, np. kukurydzy na I kategorii gruntów, gdyż to stanowisko nie jest zalecane przez IUNG pod tę uprawę. Nie doceniano ogromu roboty wykonanej przez komisje. W niektórych województwach rolnicy i komisje zostali zdani sami na siebie w sprawach związanych z suszą.
Ta susza odsłoniła nie tylko dno polskich rzek, ale także dno w systemie jej oceny: monitoringu, szacowaniu i kompensacji. Metodyka IUNG bez oceny stanu biomasy służy bardziej hydrologom niż rolnikom. Gdzie całoroczny podgląd satelitarny stanu upraw, dostępny w kraju, a niewykorzystywany? Nie ma jednego źródła wskaźników wyceny, pomimo dziesiątków instytutów, sieci ODR, GUS, FADN – opłacanych z pieniędzy podatników. Gdyby był podatek dochodowy, rolnicy mogliby straty odliczyć od przychodów, a rząd miałby pełny wgląd w sytuację suszową. Czy koalicja PO–PSL boi się poznać prawdę? I na koniec: gdzie szefowie reprezentacji rolników, którzy uchylają się od dyskusji i rzeczowych kalkulacji strat?
Jeśli rząd chce szczycić się nadal dodatnim saldem polskiego eksportu rolnego, niech zleci swym instytucjom opracowanie jednego, spójnego systemu oceny ryzyka. Bo następna susza może się zdarzyć już za rok.
Więcej o klęsce suszy w najnowszym, październikowym wydaniu "top agrar Polska".