Albert Katana: Panie Damianie, szykujecie się na “gorące powitanie” Ursuli von der Leyen – dziś o godz. 11 ma rozpocząć się jej oficjalna wizyta w Polsce.
Damian Murawiec: Tak, rolnicy jadą protestować, bo nie zgadzamy się na to, co Unia nam narzuca.
Waszym głównym hasłem jest „5xStop”: Mercosur, Zielony Ład, import z Ukrainy, niszczenie polskich lasów i wygaszanie polskiej gospodarki. Ale wygląda na to, że przynajmniej trzy z tych punktów są już przesądzone – Mercosur wejdzie, Zielony Ład jest wprowadzany tylnymi drzwiami, a import z Ukrainy trwa.
Dlatego musimy o tym mówić i wywierać presję. Gdybyśmy w zeszłym roku nie nagłaśniali tego, co Unia robi, dziś nie byłoby żadnej dyskusji. A jednak politycy zaczynają się wycofywać ze swoich wcześniejszych deklaracji. Już nie słyszymy, że „planeta płonie”, tylko że Zielony Ład uderzył w europejską gospodarkę i trzeba go złagodzić.
Czy uważa Pan, że Zielony Ład został już zracjonalizowany?
Jeszcze nie, ale to przed nami. Widzimy jednak, że narzucane przepisy doprowadziły do najdroższej energii w Europie i sztucznie wymuszają odejście od węgla i gazu. Nie mamy realnej alternatywy – energia z OZE to tylko uzupełnienie, a atom to proces długoterminowy. Tymczasem Unia zamiast wspierać rolników w rozwijaniu biogazowni, utrudnia im to wysokimi kosztami wejścia.
Skoro jesteście przeciwni polityce unijnej, dlaczego nie próbujecie działać wspólnie? We Francji są cztery silne związki zawodowe, w Polsce rolników reprezentuje chyba kilkaset organizacji.
To prawda, że silne, zjednoczone związki miałyby większą siłę przebicia. Ale kiedy zaczynaliśmy protesty, zastaliśmy taki stan rzeczy – już wtedy było 138 organizacji wpisanych na listę Ministerstwa Rolnictwa. Dlatego nasz ruch działa jako oddolna platforma współpracy różnych środowisk, bez tworzenia kolejnej struktury z hierarchią i wyborami, które często prowadzą do konfliktów.
Tylko że nawet największe protesty niewiele zmieniły w sytuacji rolników.
To fakt, że mimo mobilizacji w całej Europie polityka UE nie zmieniła się radykalnie. Rolnicy mieli nadzieję, że skoro protesty były największe od lat – większe nawet niż za Leppera – to rządzący nas wysłuchają. A jednak zmiany są jedynie kosmetyczne. W zeszłym roku odbyliśmy kilkanaście dużych protestów, a rozmów z ministrem Siekierskim było kilkadziesiąt. I co? Nic. Te rozmowy nie przyniosły żadnych efektów.
Weźmy przykład Szymona Kluki. Musiał zapłacić 120 tysięcy złotych, bo miastowym przeszkadzała woń z chlewni. Rolnicy żądają ochrony swojej działalności, a ministerstwo proponuje zmiany w planach zagospodarowania przestrzennego gmin. Tylko że to nie plany decydują, bo każdy z nas może zostać pozwany za immisje na mocy art. 144 Kodeksu Cywilnego.
Jako rolnicy widzimy, że Ministerstwo Rolnictwa zajmuje niską pozycję w hierarchii rządowej, a problemy rolnictwa nie przebijają się na tle innych kwestii na posiedzeniach Rady Ministrów.
Skoro protesty nie przyniosły przełomu, czy rolnicy mają gotowe rozwiązania kompromisowe?
Przez cały ubiegły rok prowadziliśmy rozmowy z ministerstwem, przedstawialiśmy konkretne propozycje zmian – wiele z nich można było wprowadzić bezkosztowo lub niskim nakładem finansowym. Minister Siekierski obiecał powołanie zespołów roboczych, gdzie moglibyśmy przedstawić nasze rozwiązania, ale to się nie wydarzyło. Wciąż czekamy na dialog, zamiast tego rząd ignoruje rolników.
Panie Damianie, chcę jeszcze prowokacyjnie zapytać - czemu tak bardzo protestujecie przeciwko Mercosur? Przecież Komisja Europejska zapewnia, że będziecie mogli wyprodukować żywność ekologiczną i eksportować ją do Meksyku...
Bo nauczeni doświadczeniem z Ukrainą, wiemy, że mechanizmy kontrolne nie działają. Mieliśmy przecież ograniczenia ilościowe, a kontyngenty były przekraczane o 280%. Efekt? Handel trwał bez przeszkód. To, że w 2024 roku napłynęło mniej ukraińskich produktów, nie wynika z wprowadzonych regulacji, tylko z mniejszej produkcji w Ukrainie. Teraz to samo będzie z Mercosurem – produkty będą płynąć do Europy w niekontrolowanych ilościach, a my stracimy możliwość konkurowania.
Kolega Emil Lemański był niedawno w Brazylii i rozmawiał z tamtejszymi rolnikami. Oni nie mają zamiaru ograniczać eksportu do Europy. Powiedzieli wprost: „Nie liczcie na to, że dostosujemy się do waszych limitów”.
Jakie perspektywy widzi Pan dla polskiego rolnictwa?
Będzie dobrze, jeśli będziemy walczyć o swoje. Ale to wymaga ogromnego zaangażowania, nie tylko rolników, ale i innych grup zawodowych. Górnicy, hutnicy, leśnicy – wszyscy odczuwają skutki błędnej polityki klimatycznej Unii. Tylko wspólne działania mogą coś zmienić.