Firmy skupowe mają kłopoty
Zdaniem sadowników największe kłopoty mają firmy skupowe, które zdecydowały się na współpracę z „Eskimosem” i do tej pory czekają na wypłatę należności. Wiele z nich utraciła płynność finansową i teraz próbuje dochodzić swoich należności wobec kontrahenta. – Zaległości dotyczyły firm, które pośredniczyły w skupie owoców między sadownikami a „Eskimosem” ale zdarza się, że ci pośrednicy, którzy nie otrzymali pieniędzy od „Eskimosa” nie płacą sadownikom –mówi M. Maliszewski.Sprawą zajmie się Sejm
Sprawą „interwencyjnego skupu” jabłek zajmował się już na poprzednim posiedzeniu Sejm, ale wszystko wskazuje na to, że także na zaczynającym się w przyszłym tygodniu posiedzeniu resort rolnictwa będzie zmuszony do tłumaczenie się ze sprawy. – Złożyłem wniosek, żeby na najbliższym posiedzeniu Sejmu na komisji rolnictwa rząd przedstawiło informację dotyczącą skupu jabłek – informuje prezes Związku Sadowników.Akcja skupu jabłek jednak ma jakiś efekt?
Nie zmienia to faktu, że ogólna ocena działań podjętych przez resort rolnictwa w związku z katastroficznie niskimi cenami skupu jabłek jest dobra. Diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. – Sama interwencja jakiś skutek odniosła, bo zahamował spadek cen i spowodowała nawet ich lekki wzrost. Natomiast warunki i zasady były fatalne. Pomysł dobry a wykonanie było złe. Począwszy od wyboru firmy Eskimos. Dlaczego akurat ta firmy, która nigdy nie prowadziła żadnej działalności w zakresie jabłek. I w efekcie musiała zlecać usługi innym przetwórniom. Notabene też im nie zapłaciła za tą usługę. Akcja była uruchomiona też za późno – podsumowuje Mirosław Maliszewski.Giełdowa spółka „Eskimos” miała skupić 500 tys. ton jabłek po cenie 0,25 zł za kilogram. Skup ruszył pod koniec października. W sumie „Eskimos” zdjął z rynku 200 tys. ton jabłek. Na realizację zadania firma otrzymała państwowe gwarancje w wysokości 100 mln zł pod kredyt z Banku Ochrony Środowiska. wk