Albert Katana: Panie Stanisławie, OOPR i inni rolnicy szykują się na “gorące powitanie” Ursuli von der Leyen w Gdańsku...
Stanisław Barna: Tak, rolnicy jadą protestować, bo nie zgadzamy się na to, co Unia nam szykuje.
Wasze główne hasło to „5xStop”: Mercosur, Zielony Ład, import z Ukrainy, niszczenie polskich lasów i łowiectwa oraz wygaszanie polskiej gospodarki. Ale wygląda na to, że przynajmniej trzy z tych punktów są już przesądzone – Mercosur wchodzi, Zielony Ład jest wprowadzany tylnymi drzwiami, a import z Ukrainy się nie kończy.
Niestety, wszystko na to wskazuje. Zielony Ład i Mercosur są forsowane, a Ukraina nadal zalewa nasz rynek. Może jedynie zmiana w polityce USA coś zmieni, ale nie mamy na to wpływu. A przecież Europa jest nadproducentem żywności, jednej z najlepszych na świecie – to po co nam import z Ameryki Południowej? To nielogiczne.
Co w związku z tym mogą zrobić rolnicy? Protesty mają jakiś wpływ, ale dużych zmian nie widać.
Małymi krokami coś się udało wywalczyć, ale duże sprawy wciąż wiszą w powietrzu. W każdej chwili mogą nam narzucić, co tylko zechcą. Mamy doniesienia, że rząd nic nie zrobił, by zablokować Mercosur – choć oficjalnie twierdzą inaczej. Polska przewodniczy teraz UE, ale nie słychać żadnych propozycji, które poprawiłyby przyszłość rolnictwa. Minęły już dwa miesiące tej prezydencji, a my jako rolnicy nie widzimy żadnych działań w naszym interesie.
Czy rolnicy mają konkretne propozycje, względnie kompromisowe?
Tak, mamy propozycje i domagamy się zespołów roboczych, gdzie moglibyśmy je przedstawić. Minister Siekierski obiecał ich powołanie, nawet na spotkaniu z premierem Tuskiem rok temu, ale nic się nie wydarzyło. Wszystko kończy się na obietnicach, a my nadal nie możemy przedstawić naszych rozwiązań, bo nikt nas nie słucha.
Czyli rząd nie dopuszcza Was do rozmów?
Dokładnie. A chcemy rozmawiać o kluczowych sprawach, jak aplikacja suszowa, która wciąż wymaga poprawek, czy ekoschematy, które miały zapewnić zwroty na maszyny, a teraz okazuje się, że pieniędzy jest mniej. Rolnicy pobrali kredyty, a teraz zostali z niczym. Podobnie jest z burakami – mieliśmy 46-49 euro za tonę, a teraz odebrano nam 13,5 euro. To ogromne straty dla gospodarstw.
Co z przyszłością polskich gospodarstw?
To dobre pytanie, ale nie mamy dobrej odpowiedzi. Unia nie chroni europejskich rolników – nakłada na nas coraz więcej restrykcji, a jednocześnie wpuszcza tanią żywność z innych krajów. My mamy trzymać się ekologicznych norm, a sprowadza się żywność z Ameryki Południowej, gdzie używa się środków ochrony roślin, które w Europie są zakazane. W Unii możemy stosować 2 kg substancji czynnych na hektar, a w Ameryce Południowej – 12 kg! To jest sprawiedliwe?
Komisja Europejska twierdzi, że w zamian możecie produkować żywność ekologiczną i eksportować ją do Meksyku...
Świetny pomysł… tylko że ślad węglowy nagle przestaje mieć znaczenie? Statki i samoloty transportujące tę żywność go nie zostawią? Chyba bardziej ekologiczne jest produkowanie żywności na miejscu, w Polsce.
Nie wiemy, jakie są plany rządu. Jeśli nie będziemy mieli dopłat, a ceny zbóż są coraz niższe – na poziomie sprzed pandemii, a nawet sprzed wojny – to jak mamy przetrwać? W żniwa żyto kosztowało tyle, co w 2008 roku – około 500 zł za tonę. Jak w takich warunkach gospodarować? My mamy propozycje, ale nikt nas nie słucha, bo minister Siekierski nie dostał pełnej możliwości kierowania resortem rolnictwa.
Czy czeka nas fala bankructw gospodarstw?
Obawiam się, że tak. Najbardziej zagrożone są gospodarstwa, które najwięcej inwestowały. Wchodząc do Unii, obiecywano nam, że będziemy chronieni. Dogoniliśmy Europę, potrafimy konkurować z Niemcami, Holendrami, Francuzami. Ale tam są inne dopłaty, a pewnie też mają już zagwarantowane rekompensaty. Na początku głośno protestowali, teraz nagle ucichli.
W Polsce mamy jedną z najdroższych energii w Europie. Jak mamy konkurować, skoro koszty produkcji są u nas najwyższe? Nie tak miało to wyglądać!