Ta żniwna historia jest prawdziwa, a jej bohaterami jest dwóch rolników – kolegów od lat. Telefonicznie zgłosili się do redakcji, by podzielić się nią na naszych łamach, po to tylko, by przestrzec innych rolników, jak istotny jest wybór polisy oraz zakładu ubezpieczeń.
Oni już są mądrzy po szkodzie, bo na własnej skórze przekonali się, jakie współcześnie czyhają zagrożenia w dobie specjalizacji i koncentracji produkcji rolnej, upowszechnienia bardzo kosztownego sprzętu, a jednocześnie niska jest świadomość ubezpieczeniowa rolników, potęgowana nonszalanckim wręcz podejściem do nich agentów ubezpieczeniowych – typowe „sprzedaj polisę” i wio, dalej. Na prośbę rozmówców ukryliśmy ich tożsamość, podajemy tylko, że zdarzenia miały miejsce w jednej z gmin woj. lubelskiego.
Kolega koledze
Obaj prowadzą ponad 100-hektarowe gospodarstwa. Jeden z nich dodatkowo kilka lat temu założył firmę specjalizującą się w usługach dla rolnictwa, m.in. wykonuje omłoty kombajnem – nazwijmy go „rolnikiem-przedsiębiorcą”. W tym celu kupił za kilkaset tysięcy zł używany, ale bardzo nowoczesny, skomputeryzowany kombajn produkcji zachodniej. Drugi z nich – nazwijmy go tylko „rolnikiem” – ma swojego wysłużonego Bizona, ale ze względu na jego awaryjność i troszcząc się o szybki sprzęt zbóż z pola postanawia wynająć pierwszego.
Sierpień br., szaleją ponad 30-stopniowe upały, są żniwa. Rolnik-przedsiębiorca zdążył już niemal sprzatnąć swoje zasiewy. Udaje się kilka kilometrów dalej na 11-hektarowy łan kolegi. Pszenica jest tęga, z nieba leje się żar. Młóci kilkaset metrów i nagle w lusterku dostrzega kłeby dymu...
as