Oczywiście, na naszym stoisku nie brakuje jedzenia, które można spróbować czy kupić – na takich samych zasadach jak i w innych halach u innych wystawców. Ale wchodząc do hali 11.2, gdzie od lat tradycyjnie się wystawiamy, nie ma wrażenia, że wchodzi się do polskiego obszaru. Jest tak od lat. Takie obserwacje mamy w naszej redakcji, gdyż targi te odwiedzamy praktycznie co roku. Co szwankuje? Ano to, że brakuje KOORDYNACJI naszej wizualnej obecności na targach.
Wykonawcą zabudowy dla Polski na targach berlińskich zajmują się Międzynarodowe Targi Poznańskie (MTP). Robią to dobrze, ale realizują zlecenia różnych instytucji, z który każda ma swój odrębny budżet: chodzi o ministerstwo rolnictwa i marszałków.
Z tego układu wyłamuje się marszałek Kujawsko-Pomorskiego. Jak mówi dr Wiesław Czarnecki, dyrektor tamtejszego Departamentu Rolnictwa i Geodezji, od lat jego urząd sam bezpośrednio w Messe Berlin (Targi Berlińskie) wykupuje i aranżuje swoje stoisko na Gruene Woche, bo nie chce korzystać z droższego pośrednika, jakim są MTP.
Można by jeszcze cały ten powyższy układ podlać politycznym sosem, bo MRiRW jest w rękach PiS, a urzędy marszałkowskie bardziej sympatyzują z PSL i PO z poprzedniej koalicji; wtedy tym trudniej liczyć na jednogłos i na to, by nasze stoisko wyglądało jednolicie. Ale w ramach usprawiedliwienia dodajmy, że nawet za czasów minionej koalicji, problem braku wizualnego naszego stoiska był podobny.
Zapytaliśmy dr Wiesława Czarneckiego o to, co zrobić, żebyśmy nasze narodowe stoisko mieli takie, że wiemy, że jesteśmy w Polsce – ale w Berlinie? Jego odpowiedź zobaczycie w filmie poniżej.
A zatem, choć powierzchnię wystawienniczą na targach mamy całkiem sporą, od lat jesteśmy ZBIERANINĄ poszczególnych regionów, kilku firm i stoiska ministerstwa rolnictwa. Czy tylko na tyle stać nasz kraj?
W tym roku z regionów wystawiały się Wielkopolska, Kujawsko-Pomorskie i z niemiecka brzmiący Niederschlesien, zamiast po prostu napisać – Dolny Śląsk.
Hasłem tu i ówdzie jeszcze się pojawiającym jest „Polen schmeckt” – Polska smakuje, które jest pozostałością tego, co nasz kraj w Berlinie pokazał w 2011 roku, gdy był krajem partnerskim targów. Choć iskrzyło wówczas w naszym kraju z powodu strajku weterynarzy, a przez nasz kraj przemknęła partia mięsa z dioksynami wprost z Niemiec, w Berlinie ówczesny minister Marek Sawicki zrobił dla Polski dobrą robotę.
To wtedy mieliśmy jednorodny wystrój stoiska; regiony – a jakże – też były, ale wszystko współgrało kolorem, barwą pod jednolitym, narodowym parasolem. Co jakiś czas grały nasze kapele ludowe, było miejsce, gdzie usiąść i kupić oraz skonsumować jedzenie.
I tak właśnie trzeba pokazywać się za granicą: jednolicie jako kraj, i zarazem różnorodnie, z pełnym wyszynkiem. Gość zagraniczny chętnie zajdzie, posłucha, a gdy będzie gdzie usiąść – zrobi to, i zamówi i zapłaci za jedzenie. Skoro potrafiliśmy to zrobić przed 7 laty za PSL, potrafilibyśmy zrobić to za PiS i ministra Jurgiela. Tylko trzeba chcieć.
Koniecznie też trzeba wspomnieć o tym, że targi tego typu do doskonała promocja nie tylko naszej żywności, ale przede wszystkim jako miejsce, gdzie nasi politycy rządowi mogliby nawiązać dobre kontakty. Konferencji i spotkań jest wiele, można chodzić po stoiskach, rozmawiać z politykami i ekspertami z różnych krajów, można napić się kawy z komisarzem unijnym czy schrupać wspólnie jabłko z szefem COPA czy federalnym ministrem rolnictwa. Wieczorny raut, corocznie odbywający się w przeddzień otwarcia targów to też doskonała okazja dla zawierania znajomości. Pamiętajmy, że najskuteczniejszy lobbing robi się nie na oficjalnych spotkaniach, ale przy przekąsce i kuflu.
Politycy PSL pod koniec swej kadencji zaczynali właśnie przecierać w ten sposób szlaki. Na targach aktywny był minister Stanisław Kalemba i podległe mu służby. Teraz, gdy nastał nowy rząd, takiej aktywności jakoś nie widać.
Szkoda, bo czas płynie, a konkurencja zagraniczna nie śpi. Dlatego apelujemy do naszych rządzących: nie bójcie się zagranicznych kuluarów!
Jak można dostać się na targi?
Czytelnika z pewnością ciekawi, jak jako wystawca można dostać się na takie targi? Sprawę ogarnia zwykle samorząd danego województwa. Do niego należy się zgłaszać. Marszałkowie pokrywają koszty stoisk, natomiast po stronie danej firmy są koszty dojazdu, diet i zakwaterowania swoich pracowników. Nie jest to tania sprawa: zwykle trzeba zadeklarować pobyt w ciągu dziesięciu dni trwania targów. Dlatego chętnych do jazdy na targi wbrew pozorom nie ma zbyt wielu; mało firm wraca co roku do Berlina.
W tym roku z Wielkopolski mamy w Berlinie na naszym regionalnym stoisku 6 firm, które należą do Wlkp. Sieci Dziedzictwa Kulinarnego. Są to: Spółdzielnia Mleczarska Udziałowców w Strzałkowie, Gospodarstwo Sadowniczo-Rolne Beata Peksa, Pierożak – Maciej Pomes Catering, Tradycyjne Jadło, Obiekt Rolny Linie Marek Grądzki, Gospodarstwo Agroturystyczne „Pałac Popowo”. Wystawiają swe towary na sprzedaż i do degustacji.
Każdego dnia targów, już od rana są tam tłumy berlińczyków. Sporo starszych ludzi, są też mamy z małymi dziećmi. W weekend – oblężenie. W sumie na targi przyjdzie w tym roku ok. 400 tys. gości – wszyscy będą coś jeść, pić, kosztować, skubać, żuć, kupować. Polska też mogłaby mieć w tej fieście spożywczej większy udział.
pł
Fot. Łuczak