Policja szacuje liczbę demonstrantów na około 300. Sadownicy przechodzą przez przejście dla pieszych, wygłaszają postulaty, by po kilkunastu minutach opuścić przejście i przepuścić sznur samochodów.
Protestujący domagają się wycofania z naszego rynku około miliona ton jabłek i wypłaty sadownikom rekompensat za olbrzymie straty. Przypomnijmy, że rekompensaty te w krajach UE wynoszą 100%, tymczasem w Polsce połowę tego, bo nasz sadownictwo jeszcze nie do końca jest zorganizowane w grupy producenckie.
− Dostarczone przez urzędników resortu rolnictwa i Agencji Rynku Rolnego wnioski do wypełnienia okazały się niekompletne, urzędnicy na szczeblu sekretarza stanu i podsekretarza są nieudolni. Panuje chaos i brak informacji w dokumentach – deklaruje Tomasz Solis, wiceprezes Związku Sadowników.
Ceny skupu jabłek eksportowych spadły do 40 gr/kg, zaś koszt ich produkcji wyniósł w tym roku 90 gr. Protestujący sadownicy szacują, że z powodu bałaganu z rynku wycofane będzie zaledwie kilkanaście procent nadwyżki.
Poprzez tzw. degradację, a więc pozostawienie niezerwanych owoców w sadach państwo ma wypłacić ryczałtem za 30 t/ha (najlepsi sadownicy zbierają ponad 60 i w więcej t/ha) po 24 gr/kg. Odstawiając do banków żywności rolnik ma szansę uzyskać 48 gr/kg.
− Nikt z nas nie wie jednak kiedy państwo wypłaci nam te pieniądze, może nawet dopiero w czerwcu, a na nas wiszą kredyty inwestycyjne i nakłady na przyszły sezon – mówi Solis.
Dodaje, że władze robią wszystko, żeby zniechęcić ich odzyskania rekompensat od państwa, a opinię publiczną wprowadzić w błąd, że wszystkiemu winna jest Unia Europejska. as
FOT. ZSRP