Z dużych sił parlamentarnych jedynie Grupa EPL, i to nie w całości, głosowała przeciw obowiązkowemu znakowaniu. Należy jednak podkreślić, że nie jest to dokument legislacyjny, lecz, jak wspomniano, pewien sygnał dla Komisji Europejskiej do wyjścia z propozycją aktu prawnego. Do sprawy oznaczania kraju pochodzenia mięsa przetworzonego odniósł się przewodniczący Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi Parlamentu Europejskiego Czesław Siekierski. Poniżej obszerne fragmenty jego wypowiedzi.
Przeciwnicy wprowadzenia oznaczeń twierdzą, że spowoduje to wzrost kosztów dla przedsiębiorstw, które produkują przetworzoną żywność, co jest związane z całym zespołem różnych kosztów wynikających z konieczności zamieszczania i aktualizowania na etykietach produktów spożywczych informacji o pochodzeniu składników mięsnych w produktach przetworzonych. Dotyczy to nawet tak bardzo specyficznych produktów jak pierogi z mięsem, fasolka po bretońsku, czy nawet żurek instant, który zawiera elementy mięsa.
Każdy przedsiębiorca zawsze dba o dywersyfikację zaopatrzenia jak i sprzedaży. Dywersyfikacja zaopatrzenia jest niezbędna dla zabezpieczenia bezpieczeństwa ciągłości dostaw w sytuacjach wyjątkowych. Sam rynek dyktuje różne warunki, dając możliwość kupna po różnych cenach, co często jest związane z nowym miejscem zakupu. Skutkowałoby to koniecznością bieżącego uaktualniania informacji o miejscu pochodzenia składników mięsnych w produkcie przetworzonym, co zwiększa, jak już wspomniałem, koszty produkcji, wprowadza dodatkowe obciążenia administracyjne przedsiębiorstw oraz większą ilość odpadów opakowaniowych. Ponadto, wiąże się z tym konieczność posiadania w magazynach różnych rodzajów etykiet odpowiadających miejscom pozyskania surowca. Przeciwnicy obowiązkowego znakowania wskazują również, że system ten mógłby być nadużywany przez kraje stosujące czarny pijar w celu obrony swojego rynku przed tańszą żywnością z importu (np. ostatnie czeskie restrykcje wobec polskiej żywności). Należy sobie zadać pytanie czy nie idziemy za daleko z oznaczeniami żywności, które przez swoją mnogość stają się nieczytelne. Wydaje się, że wystarczyłoby, aby jedynie firma, która wytwarza dany produkt znała i przechowywała dane o miejscu pochodzeniu składników w celu ich udostępnienia w razie potrzeby. Pewną alternatywą mogłaby być również renoma firmy, tzn. można by odstąpić od wymogu znakowania w przypadku uznanych producentów mających ugruntowaną pozycję na rynku i zaufanie klientów.
Jedni twierdzą, że podanie informacji o miejscu pochodzenia zwiększa identyfikowalność w łańcuchu żywnościowym i stwarza bardziej stabilne relacje między dostawcami mięsa i przetwórcami. Inni twierdzą, że dla nieuczciwych producentów pojawi się szansa na dodatkowe zyski z fałszowania informacji o znakowaniu, bo uczciwi producenci wprowadzając prawdziwe i aktualne informacje o miejscu pochodzenia będą musieli ponosić dodatkowe koszty zmiany oznakowania. Musimy również brać pod uwagę to, że dodatkowe koszty wpływają na konkurencyjność artykułów przetworzonych na rynku.
Z badań, wynika, że zdecydowana większość konsumentów jest zainteresowana informacjami o miejscu pochodzenia a nawet „drogą”, jaką przebyło mięso, a więc od miejsca chowu, poprzez miejsce uboju i przetworzenia. Zwolennicy oznakowania twierdzą, że koszty nie wzrosną tak, jak pokazują to badania. Dodatkowe oznakowanie na pewno wnosi nowe informacje, powoduje jednak dodatkowe koszty, do obliczania których można mieć szereg uwag. Niektórzy twierdzą, że Komisja Europejska jest po stronie przemysłu przetwórczego a nie bierze pod uwagę opinii konsumentów, która powinna być brana pod uwagę szczególnie przez Parlament Europejski.
Pytanie, które się powszechnie zadaje, dotyczy tego czy informacja o miejscu pochodzenia mięsa przyczyni się do poprawy jakości produktu, czy ograniczy/zlikwiduje oszustwa i skandale żywnościowe. Często wskazuje się również na przejrzystość, jaką zapewniają konsumentowi tego rodzaju informacje. Konsument chce wiedzieć, czy dany produkt pochodzi z UE czy spoza UE, z jego kraju, a może regionu gdyż, jak twierdzą specjaliści od wyżywienia, w naszej diecie powinny dominować produkty i surowce pochodzące z naszego regionu, do których organizmy ludzkie przystosowały się przez wiele dziesięcioleci, czy nawet stuleci. Inni odwołują się do elementu patriotycznego przy preferencjach konsumpcyjnych, co ich zdaniem ma wyjątkowe znaczenie. Zwolennicy umieszczania informacji o miejscu pochodzenia twierdzą, że zaufanie konsumenta ma wartość bezcenną. Użyto nawet takiego stwierdzenia, że uważanie znakowania za bezsensowne, jest właśnie bezsensowne.
Oznaczanie przynosi też istotne korzyści, które trudno wycenić. Należy jednak mieć świadomość tego, że obecny system kontroli zapewnia odpowiednią jakość i standardy przetworzonych produktów bez względu na to, czy jest na nich zawarta informacja o miejscu pochodzenia czy nie. Wydaje się, że dodatkowe informacje zawarte na etykiecie produktu zapewniają dodatkowe poczucie bezpieczeństwa konsumentowi, co staje się bardziej ważne, z uwagi na to, że na zglobalizowanym rynku surowce i żywność "podróżują po całym świecie".
Warto się zastanowić czy zapis o miejscu pochodzenia zlikwiduje występujące od czasu do czasu skandale i nadużycia w branży spożywczej (np. głośna sprawa koniny w żywności) - zapewne nie - ale jest szansa, że je ograniczy, wprowadzi większą przejrzystość i poczucie bezpieczeństwa, a takie właśnie są oczekiwania konsumentów. Nie wiemy również co dokładnie ma oznaczać "kraj pochodzenia" mięsa. Czy chodzi o państwo, w którym zwierzę się urodziło, czy też może o miejsce uboju?
Reasumując, badania opinii konsumentów w tym zakresie są niewystarczające. Nie jest to także spór między interesami konsumentów i przemysłu, gdyż ich dobre relacje służą dobru obydwu stron, których wzajemna relacja wynika częściej z marki firmy niż z samego miejsca pochodzenia surowców. Przygotowanie odpowiednich rozwiązań przed podjęciem prac legislacyjnych wymaga dalszych analiz i badań tak po stronie przemysłu przetwórczego jak i konsumenta.
oprac. bcz