Ale od początku. Dawniej czyli jakieś 200 lat temu (choć niezupełnie, bo we wschodnich regionach kraju jeszcze sto lat temu) moment, w którym ktoś umierał lub miał umrzeć wyglądał zupełnie inaczej niż dzisiaj. Przede wszystkim umierano w domu, wśród bliskich. Jeśli śmierć była naturalna (oczywiście ta u schyłku życia) i nie była nagła, stanowiła nagrodę za uczciwe i pracowite życie.
Gorzej jeśli nikt z domowników nie był w podeszłym wieku i nie chorował, a za oknem nieustannie… wył pies, patrząc w jeden punkt. Wówczas blady strach padał na domowników. Ponoć, jeśli spojrzało się w nocy ponad jego (psa) uszy, można było zobaczyć śmierć. Można było ją też ujrzeć w lustrze, ale te akurat były w niewielu chałupach. Kret ryjący pod domem, kura piejąca jak kogut, podchodząca pod dom dzika zwierzyna, stojąca bez strachu – wszystko to mogło oznaczać tylko jedno – śmierć kogoś z rodziny.
No… A przynajmniej konkretnie kogoś nastraszyć. Pohukiwanie sowy, w którym dało się słyszeć „idź, idź” albo „odejdź, odejdź” potrafiło wywołać niezłą panikę u tego, który to zaobserwował. Bał się on nie tylko o żywot bliskich, ale też o swój. Znane są historie jak to chłop po takim „zjawisku” był tak mocno przekonany o tym, że za chwilę umrze, że faktycznie w stresie i przerażeniu kilka dni później umarł… Oczywiście w całkowitym przekonaniu, że przepowiednia się spełniła. I jak tu oszukać przeznaczenie? Wychodzi na to, że się nie da. Po prostu.
I właśnie tego bano się potwornie – nagłej, niespodziewanej śmierci, zwiastowanej przez niezwykłe znaki. Modlono się i śpiewano w czasie uroczystości pogrzebowych, mszy za zmarłych czy w intencji ochrony przed klęskami, byle tylko nie umrzeć nagle! Jeden z najpiękniejszych hymnów Jana Kasprowicza upamiętnia dawne modlitwy i jest śpiewany do dziś.
Oto suplikacja hymnu „Święty Boże”:
Od powietrza, głodu, ognia i wojny
Wybaw nas Panie!
Od nagłej i niespodziewanej śmierci
Zachowaj nas Panie!
My grzeszni Ciebie Boga prosimy
Wysłuchaj nas Panie!
Nieco nudne? A wiesz, że dawne modlitwy wiejskie i hymny stanowią żywą inspirację współczesnych artystów - a te można znaleźć nawet na YouTube? Proszzzę:
Artysta Andrzej Dziubek (zespół: De Press) - Suplikacja "Święty Boże", źródło: youtube
Zaskoczony? Nie dziwię się. Kultura polskiej wsi była pełna pięknych zwyczajów o magicznym i baśniowym charakterze. Kiedyś uważano, że życie człowieka to wędrówka, a śmierć jest jej naturalnych ostatnim etapem, dlatego bliscy bardzo się starali, by umierający ojciec, babka, dziadek zeszli z tego świata w spokoju. Starano się im w tym pomóc. Jeśli umieranie się przedłużało a konający cierpiał, otwierano wszystkie drzwi i okna do izby, stodoły, chlewni, by śmierć wreszcie przyszła i zabrała umierającego. Odnotowane zostały także przypadki usuwania dachu lub jego części, albo kładzenie dogorywającego na słomie na podłodze izby, by przybliżyć go ziemi…
Patrzenie na umierającego rodzica, brata, siostrę budzi niewyobrażalny smutek, ale płakać nie można było przy konającym! To mogło go rozproszyć lub odgonić śmierć. Na płacz i lament był czas później. Gdy konał nie można było zamiatać izby (by nie wygonić śmierci) i szykować jedzenia. Za to do umierającego licznie przychodzili członkowie społeczności wiejskiej, by modlić się, czuwać przy nim i... jak to się dziś mówi, wypić "kilonka".
Gdy umarł, też nie można było szykować jedzenia, ponieważ wierzono, że zwłoki w domu mogły je zanieczyścić, zepsuć. Trumnę z ciałem nie można było przenosić przez pola, ponieważ umierający mógł rzucić czar na plony. A gdy tylko zmarł, natychmiast zamykano mu oczy, by nikt w nie nie spojrzał – denat mógł go zabrać ze sobą… A gdy domownik zmarł w nocy, należało szybko obudzić całą rodzinę, bo po śmierci dusza opuszcza ciało, a w czasie snu… także wędruje poza nim. Strach pomyśleć, co mogło by się wtedy wydarzyć...
Gdy na niebie spadała gwiazda mówiło się „chrzczą cię Józef i Maryja”, bo uważano, że właśnie zmarło nieochrzczone niemowlę.
Masz gęsią skórkę? Nie? Ale i tak – tak jak oni – ci sprzed dwustu lat, boisz się śmierci (zwłaszcza nagłej), bo „ktokolwiek mówi, że się śmierci nie lęka, kłamie” jak napisał kiedyś taki jeden mądry człowiek - Ignacy Krasicki. ag
StoryEditor
Tego się bali jak diabeł święconej wody...
Była czymś naturalnym, „zapraszano” ją do domu, gdy konający opuszczał świat. Stanowiła etap życia - doniosły i wymagający ciszy. Nie lubiła pośpiechu, więc pomagano umierającemu jak się dało. Śmierć - tylko w jednym przypadku bali się jej jak ognia...