O doświadczenia w użytkowaniu maszyn i sposoby obniżenia kosztów sprzętu zapytaliśmy trzech rolników z różnych stron kraju.
Stare Ursusy i nowy sprzęt
W maszynach uprawowych stawiamy przede wszystkim na zagranicznych producentów – mówi Zbigniew Trzaska ze spółki Agro-Piaski w woj. pomorskim. Wymagania kierowane do maszyn nie są łatwe, gdyż w spółce uprawia się 570 ha żyznych, lecz trudnych gleb. Uprawia się tutaj rzepak (30%), pszenicę (60%) i groch lub bobik (10%). – Jeszcze kilka lat temu nie chciałem słyszeć o wzmacnianych częściach, bo ich cena wydawała się zbyt wysoka. Przekonałem się dopiero, gdy zaproponowano mi jeden zestaw na próbę. Teraz już z tego nie zrezygnuję – dodaje.
W przypadku 4-metrowego kultywatora Synkro marki Pöttinger podczas uprawy 500 ha zęby trzeba było wymieniać czterokrotnie. Od kiedy Trzaska używa wzmacnianych elementów (Durastar Plus), liczy, że wystarczą one na minimum 750 ha, czyli 6 razy dłużej. To duża oszczędność, mimo że części kosztują 2,5-krotnie więcej. – Po sezonie prac (500 ha) wzmacniane dłuta „zgubiły” zaledwie 0,5 cm grubości. Poza tym mimo że mamy kamieniste pola, to żadnego dłuta nie trzeba było wymieniać – wspomina rolnik.
Równa praca wszystkich zębów
Po kilku latach doświadczenia już nie wrócę do normalnych zębów. W moich warunkach wzmacniane wytrzymają 6 razy dłużej – mówi Konrad Pohl z woj. opolskiego. Jak podkreśla rolnik, oprócz oszczędności czasu na częstą wymianę detali, istotną zaletą jest równomierne zużywanie się wzmacnianych części.
– Przednie zęby zawsze ścierały się szybciej, więc uprawa nie była prowadzona na równej głębokości. Wzmocnienie z węglika spiekanego jest nie do zdarcia – podkreśla Pohl. Po przeliczeniu koszt inwestycji we wzmacniane dłuta do agregatu Vector marki Köckerling wyniósł rolnika ok. 4 zł/ha. Wszystko dzięki temu, że zamiast maksymalnie 400 ha, na jednym zestawie udało się uprawić 2200 ha.
Ciągniki tylko bez common rail
Unikam ciągników z systemem wtrysku common rail, bo wysokie są koszty ewentualnej naprawy. Jedna końcówka takiego wtrysku kosztuje 2500 zł, a mnożąc to przez sześć cylindrów powstaje znaczna suma – mówi Tomasz Rachwał z woj. dolnośląskiego. Rolnik stara się we własnym zakresie naprawiać sprzęt i wie, że ewentualna wymiana wszystkich wtrysków starszego typu kosztuje 800 zł.
– Lubię mechanikę i nie sprawia mi to problemów. Każdy z moich traktorów ma zwiększoną moc. Silnik o mocy początkowej 180 KM podkręcam nawet do 265 KM – mówi. W każdym z traktorów jest manometr, aby kontrolować ciśnienie doładowania i wykorzystanie mocy. Dodatkowa moc wykorzystywana jest tylko chwilowo, np. podczas pracy pod górkę. Długotrwała praca pod obciążeniem mogłaby przegrzać silnik.