StoryEditor

Królowa jest tylko jedna

„Pszczelarstwo to z jednej strony sport ekstremalny, a z drugiej wiedza niemalże magiczna. Daje dostęp do tajemnicy życia w zgodzie z naturą.” – wywiad z Darią Bałachowską, pasjonatką pszczelarstwa, kobietą, która odnalazła sposób na życie na wsi i pokonała trudności, by realizować swoją pasję.
02.01.2018., 09:01h
Agata Dobak: Jest pani pszczelarką hobbystką. Pozyskiwanie miodu stało się dla pani sposobem na życie na wsi. Jak zaczęła się pani przygoda z pszczelarstwem?

Daria Bałachowska: W 2012 roku nie mogłam znaleźć pracy, córka nie dostała miejsca w przedszkolu i musiałam zostać w domu. Na wieś do Piaskowa k. Szamotuł przeprowadziliśmy się z Pomorza. Postanowiłam, że będę miała pszczoły, bo lubię miód. Pożyczyłam książki z biblioteki, przestudiowałam je i zrobiłam notatki. Na początku roku znalazłam w pobliskiej wsi pszczelarza i poprosiłam o pomoc. Przyjął mnie z dystansem, bo nie dość, że byłam nietutejsza, to jeszcze chciałam zostać kobietą pszczelarką, a niewiele kobiet się tym zajmuje. Ostatecznie stwierdził, że jeśli mi ten kaprys nie minie do marca, to mam przyjechać ponownie. Chciałam mieć 10 uli, ale mentor skutecznie ostudził mój zapał i ostatecznie sprzedał mi dwa roje na próbę. Ule wypożyczył mi na rok. Miałam już jednak kupione własne. Kosztowały 350 zł za sztukę. W pierwszym roku trzeba było najwięcej zainwestować, żeby zgromadzić sprzęt. Mąż mnie wspierał. Kupił mi na gwiazdkę miodarkę. Rój w 2012 roku kosztował 300 zł. Kiedy moim tico przewoziłam ule z pszczołami, zgromadzili się mężczyźni, którzy obserwowali, jak sobie poradzę z tymi ulami. Patrzyli na mnie, jakby brakowało mi piątej klepki.

A.D.: Kim pani jest z zawodu?

D.B.: Skończyłam filologię polską i zarządzanie zasobami ludzkimi.

A.D.: Znalazła pani inny niż zawodowy sposób na samorealizację. Jakie trudności musiała pani pokonać?

D.B.: Powiększyłam pasiekę do ośmiu uli w 2014 roku. Pogoda od wiosny była bardzo kapryśna. Nastrój rojowy był tak daleko posunięty, że nie dało się go powstrzymać. Zauważyłam, że na drzewie w sadzie wisi rój. Zestresowałam się, bo to strata. Pszczoły zabierają ze sobą miód, nie wiadomo, czy w ulu pozostała królowa, czy nowa już się wygryzła. Przyniosłam drabinę, żeby zebrać rój i wtedy dowiedziałam się o tej niebezpiecznej stronie pszczelarstwa. Drabina złamała się pode mną. Spadłam trzymając w jednej ręce wiadro z pszczołami, a w drugiej miotłę. Połamałam rękę w kilku miejscach. To był początek sezonu, byłam całkowicie wyłączona i wściekła. Jak wróciłam ze szpitala z kawałkiem tytanu w ramieniu chciało mi się płakać, bo na każdym drzewie w sadzie wisiał rój. Rodzice 
z troski o mnie naciskali, żebym oddała ule. Stwierdziłam jednak, że nie poddam się tak łatwo. Po 3 tygodniach od zespolenia kości podjęłam rehabilitację. Teraz mam pełną sprawność w ręce. Mąż nic nie wiedział o pszczołach, ale pomagał mi w dźwiganiu. Pełen korpus waży około 30 kg. Miodu zebrałam bardzo mało, ale przewalczyłam ten niefortunny czas. Postanowiłam też nie poszerzać pasieki, bo to bardzo ciężka fizyczna praca.

A.D.: Czy wierzy pani w lecznicze właściwości miodu?

D.B.: Tak. Wszyscy jemy miód. Uznaję, że nalewka propolisowa jest najlepsza. Tego się nie pije kieliszkami, tylko stosuje się łyżeczkę do chłodnej herbaty. Gardło od razu przestaje boleć. Czasami myślę, że długowieczność żądlonych pszczelarzy, to zasługa pszczelego jadu.

A.D.: Ma pani jeszcze jakiś inny sposób na spożywanie miodu?

D.B.: Robię miodówki. Wykorzystuję do tego odsklepiny, które pszczoła nadbudowuje na plastrze. W takiej nalewce jest sam miód, propolis i pewnie ze trzy nieżywe trutnie.

A.D.: Ile w sezonie przeciętnie pozyskuje pani miodu z ula?

D.B.: W tym roku z pięciu uli pozyskałam…

Ciąg dalszy wywiadu w styczniowym numerze top agrar Polska.
Top Agrar
Autor Artykułu:Top Agrar
Pozostałe artykuły tego autora
Masz pytanie lub temat?Napisz do autora
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ
22. listopad 2024 09:09