W ciepłym świetle tykwowej lampy
Patrycja Beba, z tytułem doktora ekonomii, pracuje na Uniwersytecie Przyrodniczym w Poznaniu. Przejęła 15-hektarowe gospodarstwo z inwentarzem po rodzicach w miejscowości Wilanowo w Wielkopolsce. Od dzieciństwa miała smykałkę do prac plastycznych, ale w dorosłym życiu nie wykorzystywała jej, aż do momentu, gdy pierwsza tykwa trafiła w jej ręce.
– Nigdy wcześniej nie miałam w ręku owocu tykwy, dopiero sprezentował mi go Janek. Opowiadał, że jego babcia posadziła takie „dynie” w ogródku, ale nie znaleźli dla nich konkretnego zastosowania.
Egzotyczny kształt sprawił, że tykwa zajęła miejsce na domowym bufecie jako ozdoba i wzbudzała zainteresowanie wszystkich naszych gości. W końcu wylądowała w pomieszczeniu gospodarczym, bo się opatrzyła. Zajrzałam do Internetu, by znaleźć sposób na jej powtórne wykorzystanie. Gdy tylko zobaczyłam lampę z tykwy, wiedziałam, że z mojego egzemplarza wyczaruję właśnie takie cudo – opowiada o początkach swojej pasji Patrycja.
Zdradzając tajniki
By wykorzystać wysuszoną tykwę do zrobienia klosza, trzeba ją najpierw wydrążyć, wygładzić wewnątrz, a następnie zedrzeć skórę. Obieranie jest łatwiejsze, gdy się tykwę wcześniej namoczy. Z dobrze dojrzałej tykwy skórę można ściągnąć zanim zacznie się ją suszyć.
– Rodzice doili krowy, kiedy zasiadłam na snopku siana w oborze z tykwą w ręku i zaczęłam ją oskrobywać. Później wyrysowałam sobie wzór, co nie było łatwe, zważywszy na nieregularny, sferyczny kształt i zaczęłam wiercić otwory dużą wiertarką z warsztatu taty. Mąż zamontował żarówkę wewnątrz klosza. Po skończonej pracy ledwo mogłam ruszać rękoma z przeciążenia, ale to było nic w porównaniu z efektem świetlnym, który zobaczyliśmy, gdy wieczorem zapaliliśmy lampę – z dumą wspomina rękodzielniczka. – Chciałam zrobić więcej lamp, wiedziałam jednak, że wiertarka taty się nie nadaje. Wyszukałam odpowiednie narzędzie w Internecie, ale dopiero doping męża sprawił, że się zdecydowałam na zakup – podkreśla rolę małżonka w przedsięwzięciu pani Patrycja.
Po wierceniu przychodzi czas na malowanie, naklejanie kolorowych koralików i lakierowanie sprayem.
– Po wykonaniu klosza trzeba poprowadzić elektrykę. To jedyna czynność, o której tykwiarze niechętnie piszą w sieci, dlatego każdy musi opracować własny system – wskazuje Patrycja. – Wykonując lampę trzeba też przemyśleć kwestię odprowadzania ciepła wytwarzanego przez żarówkę – dodaje konstruktorka.
Bebowa robota
Rezultatem zamiłowania Patrycji jest około 50 tykw, przerobionych na lampy w ciągu ostatnich dwóch lat. Oznacza to, że lampa powstawała co drugi weekend. Patrycja, wraz z założeniem bloga „Bebowa robota”, narzuciła sobie – chciałoby się powiedzieć – pewien rygor pracy.
– Założyłam, że co tydzień, bez względu na obowiązki zawodowe i gospodarskie, będę zamieszczać na blogu post z fotografiami postępów moich prac i robię wszystko, by utrzymać to tempo, choć teraz, gdy opiekuję się synem, nie zawsze mi się to udaje – przyznaje mama rocznego Wojtusia, który bawi się u jej stóp tykwą do przerobienia.
Blogowanie pochłania czas, ale przynosi wymierną korzyść marketingową oraz pozytywne komentarze o wykonanych projektach, a to ma szczególną wartość dla rękodzielniczki, gdyż dodatkowo motywuje do działania.
– Na początku lampy wydawałam znajomym w formie prezentów, później zaczęłam sprzedawać po 50 zł, przy czym koszt zakupu elektryki to około 25 zł, a sama tykwa może kosztować i 60 zł – wylicza Patrycja Beba. – Dlatego sama uprawiam tykwy w ogródku, by zminimalizować koszty. Teraz moje lampy sprzedają się po 100–130 zł i wciąż są to kwoty znacznie niższe od cen wyrobów innych tykwiarzy.
Każdy drobny sukces
Patrycję cieszą szczególnie zamówienia specjalne, jak np. tykwowa lampa dla myśliwego, przy wykonaniu której użyła poroża daniela.
– To istne wyzwanie. I choć wiem, że moja praca często nie jest zapłacona, to jednak sprzedaż lamp pozwala mi rozwijać moje hobby i cieszyć się każdym drobnym sukcesem. ad
Fot. Beba, Dobak
Zobacz też: Opowieść o tym, co Polki zrobiły z tykwą, część I