
Na początku marca rosyjscy żołnierze przejęli kontrolę nad Chersoniem na południu Ukrainy. Jednak odważni mieszkańcy nadal protestują przeciwko okupacji, atakując żołnierzy i wykrzykując pod ich adresem wyzwiska. Andrii Pastushenko jest hodowcą bydła mlecznego. Gospodarstwo 39-letniego rolnika znajduje się zaledwie 20 km na południe od Chersonia. Widać stamtąd dym bomb i zniszczonych pojazdów z pobliskiego miasta.
Andrij Pastushenko obawia się najgorszego. Wie, że w każdej chwili jego gospodarstwo mogą zająć rosyjscy żołnierze. – Ale utknęliśmy tutaj i nie możemy wyjechać – mówi. Jego żona wraz z młodszym synem uciekli do rodzinnego Żytomierza, położonego w północno-zachodniej części Ukrainy, 575 km od Chersonia. Miasto jest oddalone o około 100 km od Kijowa. Mężczyzna próbuje teraz ewakuować swojego dziewięcioletniego syna i żonę do Niemiec.
Został, bo inaczej gospodarstwo przepadnie
Sam Andrij pozostał na farmie ze starszym, 15-letnim synem. Teraz przetwarza zapasy zboża na kaszę, a mleko od krów na inne produkty mleczne, aby zapewnić wyżywienie swoim pracownikom i mieszkańcom wsi. Andrij wie, że mieszkańcy wsi wyrżnęliby wszystkie jego zwierzęta, gdyby opuścił gospodarstwo.
– W 2008 roku niemieccy inwestorzy wykupili gospodarstwo z masy upadłościowej, a ja pełniłem rolę tłumacza. Po kilku miesiącach sam zostałem zarządcą gospodarstwa – mówi Andrij Pastushenko.
W skład gospodarstwa wchodzi 1500 ha gruntów ornych, z czego 500 ha jest nawadnianych. Andrij Pastushenko hoduje również 350 krów rasy holsztyńsko-fryzyjskiej i 400 sztuk młodzieży.
– Przed wybuchem wojny nasze krowy dawały ponad 10 t mleka dziennie, czyli 31,5 l na krowę dziennie – mówi Andrij. Jak dodaje: – Teraz musimy ograniczać ilość paszy, bo się kończy. Obecnie karmimy krowy wyłącznie kiszonką z kukurydzy i lucerną. W rezultacie wydajność mleczna spadła do około 6 t dziennie.
Brakuje żywności, paszy i oleju napędowego
Zimą zwierzęta przebywają w oborze, ale od kwietnia do listopada są na pastwiskach. Andrij uprawia kiszonkę z kukurydzy, siano z lucerny, kiszonkę z żyta, jęczmienia i kukurydzy, którymi karmi swoje zwierzęta. Kupuje śrutę rzepakową, sojową, słonecznikową, młóto browarniane, mocznik i minerały, aby uzupełnić dawki pokarmowe. Jednak zapasy paszy są na wyczerpaniu i Andrij obawia się, że jego pracownicy nie będą w stanie przygotować tegorocznych zbiorów zbóż i traw.
Jedzą to, co sami wytworzą, ale zapasy się kończą…
– W ciągu pierwszych pięciu dni wojny z Chersonia przyjechała ciężarówka, która zabrała 4 tony mleka i dostarczyła je do szpitali w mieście, a następnie rozdała resztki ludności – relacjonuje Andrij.
– Od 28 lutego Chersoń jest okupowany i otoczony przez Rosjan, więc nie ma możliwości wjazdu ani wyjazdu samochodów. W ciągu pierwszych dziesięciu dni rozdaliśmy mleko o wartości 50 tys. euro. Teraz w stodole robimy własne masło, twaróg i śmietanę, a z zapasów jęczmienia wytwarzamy kaszę – mówi Andrij. - Potrzebujemy jedzenia, a teraz nie można go kupić – dodaje.
Rolnik: „Jesteśmy uwięzieni na farmie, ale nie będę żył pod okupacją!”
– Wojna musi się szybko skończyć – mówi Andrij. Nie ma jednak zbyt wiele nadziei. Jak twierdzi rolnik z okolic Chersonia, od 2004 roku w Rosji rozpowszechniane są negatywne informacje o Ukrainie.
– Nie mogę wyjechać i nie mogę zabrać ze sobą syna. Jeśli odejdę ludzie z głodu będą kradli i zabijali zwierzęta. Co prawda już to robimy, ale tylko jedną krowę na dwa dni, ponieważ potrzebujemy mięsa – mówi rolnik. Jak podkreśla, jeśli w przyszłości Rosjanie pozostaną w jego regionie i utworzą republikę ludową, taką jak w Doniecku czy Ługańsku, opuści on region i swoje gospodarstwo.
– Zostawię dom i wyjadę. Nigdy nie będę żył i pracował pod okupacją. Jestem osobą wolną i dumną. Ukraina też będzie - niech żyje wolna Ukraina! – podsumował.
Oprac. na podstawie: www.agrarheute.com
Fot. Envanto Elements (poglądowe)