Na początku marca rosyjscy żołnierze przejęli kontrolę nad Chersoniem na południu Ukrainy. Jednak odważni mieszkańcy nadal protestują przeciwko okupacji, atakując żołnierzy i wykrzykując pod ich adresem wyzwiska. Andrii Pastushenko jest hodowcą bydła mlecznego. Gospodarstwo 39-letniego rolnika znajduje się zaledwie 20 km na południe od Chersonia. Widać stamtąd dym bomb i zniszczonych pojazdów z pobliskiego miasta.
Andrij Pastushenko obawia się najgorszego. Wie, że w każdej chwili jego gospodarstwo mogą zająć rosyjscy żołnierze. – Ale utknęliśmy tutaj i nie możemy wyjechać – mówi. Jego żona wraz z młodszym synem uciekli do rodzinnego Żytomierza, położonego w północno-zachodniej części Ukrainy, 575 km od Chersonia. Miasto jest oddalone o około 100 km od Kijowa. Mężczyzna próbuje teraz ewakuować swojego dziewięcioletniego syna i żonę do Niemiec.
Został, bo inaczej gospodarstwo przepadnie
Sam Andrij pozostał na farmie ze starszym, 15-letnim synem. Teraz przetwarza zapasy zboża na kaszę, a mleko od krów na inne produkty mleczne, aby zapewnić wyżywienie swoim pracownikom i mieszkańcom wsi. Andrij wie, że mieszkańcy wsi wyrżnęliby wszystkie jego zwierzęta, gdyby opuścił gospodarstwo.
Hodowca bydła mlecznego jest byłym wykładowcą uniwersyteckim, który uczył języka niemieckiego i pracował w firmie rolniczej Dnipro Ltd. jako tłumacz, zanim zajął się prowadzeniem gospodarstwa.
W skład gospodarstwa wchodzi 1500 ha gruntów ornych, z czego 500 ha jest nawadnianych. Andrij Pastushenko hoduje również 350 krów rasy holsztyńsko-fryzyjskiej i 400 sztuk młodzieży.
– Przed wybuchem wojny nasze krowy dawały ponad 10 t mleka dziennie, czyli 31,5 l na krowę dziennie – mówi Andrij. Jak dodaje: – Teraz musimy ograniczać ilość paszy, bo się kończy. Obecnie karmimy krowy wyłącznie kiszonką z kukurydzy i lucerną. W rezultacie wydajność mleczna spadła do około 6 t dziennie.
Brakuje żywności, paszy i oleju napędowego
Zimą zwierzęta przebywają w oborze, ale od kwietnia do listopada są na pastwiskach. Andrij uprawia kiszonkę z kukurydzy, siano z lucerny, kiszonkę z żyta, jęczmienia i kukurydzy, którymi karmi swoje zwierzęta. Kupuje śrutę rzepakową, sojową, słonecznikową, młóto browarniane, mocznik i minerały, aby uzupełnić dawki pokarmowe. Jednak zapasy paszy są na wyczerpaniu i Andrij obawia się, że jego pracownicy nie będą w stanie przygotować tegorocznych zbiorów zbóż i traw.
Jedzą to, co sami wytworzą, ale zapasy się kończą…
– W ciągu pierwszych pięciu dni wojny z Chersonia przyjechała ciężarówka, która zabrała 4 tony mleka i dostarczyła je do szpitali w mieście, a następnie rozdała resztki ludności – relacjonuje Andrij.
– Od 28 lutego Chersoń jest okupowany i otoczony przez Rosjan, więc nie ma możliwości wjazdu ani wyjazdu samochodów. W ciągu pierwszych dziesięciu dni rozdaliśmy mleko o wartości 50 tys. euro. Teraz w stodole robimy własne masło, twaróg i śmietanę, a z zapasów jęczmienia wytwarzamy kaszę – mówi Andrij. - Potrzebujemy jedzenia, a teraz nie można go kupić – dodaje.
Rolnik: „Jesteśmy uwięzieni na farmie, ale nie będę żył pod okupacją!”
– Wojna musi się szybko skończyć – mówi Andrij. Nie ma jednak zbyt wiele nadziei. Jak twierdzi rolnik z okolic Chersonia, od 2004 roku w Rosji rozpowszechniane są negatywne informacje o Ukrainie.
– Wtedy jeszcze oglądałem rosyjskie kanały w telewizji. Nienawiść pojawiała się stopniowo, a przygotowanie się do rosyjskiego ataku zajęło 10 lat. Nie jesteśmy przecież nacjonalistami ani faszystami. Tutaj, na południu, większość ludzi mówiła po rosyjsku, ale od 2014 roku jest ich coraz mniej. Teraz starają się mówić po ukraińsku dla zasady - mówi Andrij Pastushenko.
– Zostawię dom i wyjadę. Nigdy nie będę żył i pracował pod okupacją. Jestem osobą wolną i dumną. Ukraina też będzie - niech żyje wolna Ukraina! – podsumował.
Oprac. na podstawie: www.agrarheute.com
Fot. Envanto Elements (poglądowe)