Prawie 10 lat temu Magda i Michał Jaśkowiakowie przewrócili swój model gospodarowania do góry nogami, przechodząc z klasycznego chowu do hodowli. Sytuację wymusiło nagłe powiększenie stada – zamiast planowanych 20 sztuk, przybyło 100. Dla gospodarzy była to prawdziwa rewolucja.
Same krowy bez młodzieży
Rewolucja, bo dotychczas model gospodarowania był zupełnie inny.
– Byłem po prostu producentem mleka. Dosłownie – podkreśla Michał Jaśkowiak. W gospodarstwie nie było nigdy więcej niż 20–30 krów. Gospodarz kupował krowy zaraz po wycieleniu (rzadko pierwiastki, bo te są najdroższe), raczej w 2., 3. i kolejnej laktacji. Najczęściej wcale niebrakowane, ale z likwidacji całego stada. Trafiały się więc i te najlepsze, i te trochę gorsze, i zupełnie kiepskie. Najważniejsze, by mleko płynęło. I płynęło – aż do końca laktacji. Kiedy wydajność zaczynała spadać – krowa kończyła laktację i szła na sprzedaż.