Historia produkcji mleka w gospodarstwie Behrendtów zaczyna się od obory na 37 krów z 1977 r. Choć na ówczesne czasy była bardzo nowatorska, po latach okazało się, że nie zapewnia optymalnych warunków środowiskowych dla zwierząt. Krowy stały tu na stanowiskach uwięziowych ze ściółką. Zwrócone do siebie głowami zwierzęta oddzielał niewielki stół paszowy, o szerokości zaledwie ok. 1 m. Całość uzupełniał niski strop (2,5 m), niewielkie okna (w większości nieuchylne) i wywietrzniki.
Zwierzęta dawały przeciętnie 6–6,5 tys. l mleka/szt./rok i to pomimo ogromnego nakładu pracy. Dój, dościelanie legowisk, ręczne zadawanie paszy z taczki czy wygarnianie nieczystości do kanału gnojowego zajmowało w ciągu dnia 1–2 osobom ok. 8–10 godzin!
– Tak było, bo takie mieliśmy wyobrażenie o produkcji mleka w tamtych czasach. Niestety, praktycznie nie było tygodnia, żeby jakaś krowa nie miała większego, lub mniejszego problemu z wymieniem – wspomina Edyta Behrendt, która na co dzień pracuje w gospodarstwie wraz ze swoją mamą Brygidą, bratem Markiem i synem Dawidem.
Co się zmieniło po ok. 1,5 roku użytkowania nowej obory wolnostanowiskowej? Na jakie rozwiązania konstrukcyjne zdecydowali się rolnicy? Jak dzisiaj wygląda ich praca i jakie jest ich zdanie na temat automatycznego systemu dojenia krów? Chcesz budować nowy obiekt lub/i zainwestować w automatyczny dój – zamów prenumeratę i przeczytaj o doświadczeniach hodowców.
mj/Fot. Jajor
StoryEditor
Obora jak lekarstwo
Co zmieniło się po przeprowadzeniu stada krów mlecznych ze starej obory uwięziowej do nowego obiektu z robotem udojowym? – czytaj w najnowszym wydaniu dodatku specjalnego „top bydło”.