– Postawiłem na automatyzację i komfort krów, choć nie obyło się bez kompromisów – mówi Marcin Wojciechowski, który jest bohater naszego reportażu w najnowszym wydaniu „top bydło”.
Tylko 11 lat różnicy i wydaje się to stosunkowo niedługo, a przepaść jest ogromna. Jesteśmy w starej oborze Marcina Wojciechowskiego (patrz: zdjęcie obok). To typowa konstrukcja stalowa z dwoma rzędami słupów podporowych, centralnym stołem paszowym (4,5 m), legowiskami z głęboką ściółką i niewielkimi otworami nawiewnymi w ścianach bocznych. Te warunki pozwoliły na uzyskanie ok. 9,5 tys. kg mleka od krowy rocznie, ale wiązało się to z dużymi nakładami pracy. Sam dój krów na hali udojowej typu rybia ość 2 × 5 zajmował ok. 4 godzin dziennie. Do tego dochodziło uzupełnianie ściółki na legowiskach, co codziennie trwało ok. 1 godz.
Dość kłopotliwa była również konstrukcja żłobu przy drabinie paszowej z zagłębieniem. Z początku dobry pomysł stał się przyczyną zalegania resztek paszy, nie mówiąc już o utrudnionym podgarnianiu mieszanki TMR. Największym jednak problemem był stres cieplny.
Czy udało się go uniknąć w nowej oborze? Jakie jeszcze wnioski z pracy w wybudowanym w 2004 r. obiekcie wyciągnął Marcin Wojciechowski, hodowca ze Szczepankowa w woj. wielkopolskim, który dwa lata temu zdecydował się na nową inwestycję z robotami udojowymi na 130 krów? Czytaj w artykule: „W cieniu starej obory” w majowym wydaniu „top bydło”.mjFot. Adamczewska
