System kwotowania miał zarówno swoich przeciwników i zwolenników. Z biegiem czasu tych pierwszych przybywało. Uważali oni, że każdy kraj powinien produkować tyle mleka, ile jest w stanie, tym bardziej, że w skali UE limit nigdy nie został przekroczony. Koniec kwotowania przypadł, niestety, w najgorszym możliwym dla Polski momencie – z jednej strony embargo rosyjskie i niepewna sytuacja za naszą wschodnią granicą, z drugiej strony największa w całym okresie limitowanej produkcji kara za przekroczenie przyznanego Polsce limitu oraz spadek cen mleka w ostatnim półroczu. Wszystkie te czynniki sprawiły, że polski hodowca mało optymistycznie podchodzi do rzeczywistości „pokwotowej”.
Mieć ciasteczko i zjeść ciasteczko
Polacy optowali za pozostawieniem kwot, mimo że system kwotowania wielu producentów mleka ograniczał i nie pozwalał na rozwój gospodarstw na taką skalę, jakiej by sobie życzyli. Alternatywą jest wolny rynek i jego twarde prawa, ale zasad rynku polski rolnik boi się jeszcze bardziej. Choć po wprowadzeniu przez Rosję embarga na nasz nabiał, niektórzy dostrzegli wreszcie problem. W dzisiejszych czasach opieranie się na eksporcie w jednym kierunku jest dość ryzykowne, a ostatni rok nam to brutalnie uświadomił.
Z unijnego systemu kwotowania najbardziej cieszą (cieszyli) się… Amerykanie. W ostatnich latach światowy popyt na mleko i jego przetwory szybko rośnie. Obiecującymi rynkami są szczególnie Chiny i Indie. A skoro UE miała narzucony limit produkcji, Amerykanie mogli bez przeszkód „zagospodarowywać” tamten rynek. Dalsze utrzymywanie kwot groziło więc całkowitym opanowaniem azjatyckich rynków przez dostawców spoza Unii.
Mocne i słabe strony
Tych pierwszych jest zdecydowanie mniej – naszym atutem jest niewątpliwie tańsza produkcja i niższe koszty pracy niż na zachodzie Unii. Moglibyśmy więc być bardziej konkurencyjni. Ale czy jesteśmy? Małym gospodarstwom, nawet przy niskich kosztach pracy, trudno konkurować z europejskimi farmerami. Jednym słowem polskie gospodarstwa są za małe, ale proces ich powiększania toczy się nadzwyczaj powoli. Rolnicy, którzy niczego nie produkują, nie sprzedają ziemi, ponieważ rezygnowaliby w ten sposób z fundowanych przez państwo emerytur i proponowanych przez Unię dopłat.
Osobny rozdział to polskie przetwórstwo – mamy ponad 200 mleczarni, ale wszystkie, jak na światowe warunki – niewielkie. Tylko pięć jest bardzo dużych, z czego dwie: Mlekovita i Mlekpol mają obroty po 2 mld zł i skupują po miliard litrów mleka rocznie.
W Europie największe koncerny raportują obroty –Nestlé (Szwajcaria) – 21,3 mld euro, Danone (Francja) – 15,2 mld euro oraz Groupe Lactalis (Francja) – 14,6 mld euro, holenderska FrieslandCampina – 11,2 mld Euro, Arla Foods (Dania, Szwecja, Niemcy) – 9,4 mld. Oni mają szansę powalczyć o rynek azjatycki, tym bardziej, że niemieccy i holenderscy hodowcy przez następne 5 lat planują zwiększyć produkcję o 20%, a Irlandia nawet o 50%. My też, pod warunkiem, że nasze mleczarnie od rozmów o konsolidacji i współpracy przejdą do czynów.
Oby więc szansa, na zawojowanie rynków światowych znów nie przeszła nam koło nosa, tak jak straciliśmy rynek wieprzowiny. mwie