– Nie ma co ukrywać, że cieszymy się za każdym razem, gdy cena tuczników idzie do góry i sytuacja rynkowa się stabilizuje. Wtedy chce nam się pracować, łapiemy wiatr w żagle, bo widzimy sens naszej działalności. Inaczej jest, kiedy przychodzi czas, że warchlaki tanieją, tak jak to ma miejsce teraz. Wtedy zaczynamy się bać.
Oboje z mężem z niepokojem sprawdzamy co czwartek duńską giełdę, bo wg niej ustalamy ceny warchlaków. Nasz niepokój zawsze budzi obniżka cen tuczników, bo jak klient jest zadowolony i uzyskuje zadowalające stawki za swoje świnie, to nie negocjuje z nami ceny. Odbiera zamówione prosięta, a my dzięki temu nie martwimy się o zbyt. Dla nas najcięższy był okres, poza drastycznie niskimi cenami, kiedy warchlaki sprzedawaliśmy po 80 zł/szt., kiedy afrykański pomór świń pojawił się w naszym województwie, w okolicy Grabicy, gdzie mamy klientów odbierających warchlaki. Szczęśliwie udało się to wszystko przetrwać, do dziś nie wiemy jak, ale się udało.
Trzeba podkreślić, że straciliśmy przez kryzys niemal wszystkie oszczędności. A teraz znów obserwujemy na giełdzie redukcję cen. Bardzo nas to niepokoi. W ciągu ostatniego miesiąca ceny warchlaków spadły o ponad 100 zł/szt. Przy obecnych stawkach 410 zł/szt. jeszcze zarabiamy. Pytanie natomiast brzmi: jak długo?
Nie narzekamy, bo nadal, choć wolniej, odrabiamy straty. Planowaliśmy w niedalekiej przyszłości budowę tuczarni po to, by mieć bufor bezpieczeństwa na okres ewentualnego kolejnego kryzysu, ale wstrzymujemy się z rozpoczęciem prac. Najpierw musimy odbudować oszczędności i przekonać się, że rynek się ustabilizował. Nie znaczy to, że zupełnie rezygnujemy z inwestycji. Planujemy modernizację systemu żywienia loch karmiących na porodówce, jednak nauczeni doświadczeniem ostatnich 2,5 roku oglądamy każdą złotówkę z każdej strony, zanim ją wydamy, czy zainwestujemy – mówi w rozmowie z naszą redakcją Barbara Walkówka z Czerniakowa w woj. łódzkim, która wraz z mężem Andrzejem utrzymuje 700 loch DanBred nastawionych na produkcję prosiąt.