StoryEditor

Adam Stępień: „Zamykając naszą granicę na rzepak, uczymy Ukraińców go przerabiać”

W resorcie rolnictwa odbyło się spotkanie dotyczące niekorzystnej sytuacji na rynku rzepaku, którą zgłaszają przetwórcy i związki branżowe. Rozmawiam z Adamem Stępniem, Dyrektorem Generalnym Polskiego Stowarzyszenia Producentów Oleju na temat problemów w tym sektorze.

02.04.2025., 13:02h
Z tego artykułu dowiesz się:
  • Polskie zakłady nie mogą importować rzepaku z Ukrainy. Czy z tego wynika problem?
  • W ubiegłym tygodniu w sprawie rynku rzepaku odbyło się spotkanie z ministrem rolnictwa Czesławem Siekierskim. Jakie problemy były omówione?
  • Brakuje nam rzepaku, ale nadal go eksportujemy np. do Niemiec? Jakie są możliwości regulacji eksportu i importu?
  • Co wpływa na ceny rzepaku?
  • Czyli przeszkadzają nam nasiona z Ukrainy, a śruta z Białorusi już jest w porządku?
  • Jeśli otworzymy rynek dla ukraińskiego rzepaku, to czy jego ceny znów nie spadną?
  • Co z jakością rzepaku z Ukrainy i zawartością substancji niedozwolonych?

Dorota Kolasińska: Słyszymy o tym, że na rynku rzepaku sytuacja jest trudna. Z czego ona wynika?

Adam Stępień: Sytuacja na poziomie surowcowym jeśli chodzi o branżę jest napięta, można powiedzieć nawet dramatyczna. Przy obecnych transakcjach rzepakowych na rynku i dotychczasowym przerobie nasion w bieżącym sezonie, nakładając to na szacowane zbiory w 2025 roku i ograniczone możliwości posiłkowania się zapasami pokazują, że jako branża przetwórcza jesteśmy w bardzo trudnym położeniu, które nie wróży niestety niczego dobrego, w szczególności jeśli taka sytuacja będzie się przedłużać. Po pierwsze nie utrzymamy tego przerobu na osiągniętym w ostatnich latach poziomie, bo możliwości zakupu krajowego rzepaku są bardzo ograniczone, a jednocześnie sytuacja cenowa na rynku produktów przerobu rzepaku, głównie oleju, nie zapewnia opłacalności przetwórstwa w Polsce. To również dlatego, że naszym krajowym tłoczniom coraz trudniej konkurować na europejskim rynku. Wynika to ze znacznie większych możliwości dywersyfikacji źródła pochodzenia surowca w innych krajach np. Niemcy, które przetwarzają 2,5-krotnie więcej nasion rzepaku niż tamtejsi rolnicy zbierają. W liczbach wygląda to następująco: zbiór około 4 mln ton, natomiast przerób blisko 10 mln ton nasion rzepaku. Niemcy bazują więc głównie na imporcie, w tym także z Polski. A prawda jest taka, że w Polsce także mamy w tym momencie znaczący niedobór surowca. To powoduje konieczność bilansowania przerobu poprzez import. Brak możliwości sprowadzania nasion z krajów sąsiadujących powoduje konieczność sięgania po niego z odległych zakątków świata, w konsekwencji czego nasze zakłady tracą swoja konkurencyjność względem tych położonych w krajach, w których nie ma zakazów.

Dorota Kolasińska: Polskie zakłady nie mogą importować rzepaku z Ukrainy. Czy z tego wynika problem?

Adam Stępień: Wobec kosztów importu z innych kierunków nie ma realnej alternatywy dla Ukrainy, która już niestety też rozdysponowała swój rzepak w tym sezonie. Biorąc pod uwagę, że średniorocznie ok. 0,5 mln ton rzepaku wyjeżdża z Polski do Niemiec nie mamy jak zbilansować tej straty. Sytuacja jeśli chodzi o kierunki przepływów handlowych oleistych  po 2022 roku wróciła do warunków sprzed wojny w Ukrainie, a mimo to  przy obecnym zakazie nadal nie możemy pozyskiwać stamtąd rzepaku. Przed wojną importowaliśmy niecałe 90 tys. ton, głównym odbiorcą ich rzepaku w UE byli i są Niemcy, a nie Polska. I to się nie zmieni, gdyż Niemcy mają większe możliwości zarówno przetwórcze, jak i logistyczne. Transport nie jest kołowy czy kolejowy, ale morski, statkami np. przez Odessę do Hamburga. To zupełnie inna logistyka. W tym momencie nie istnieje ryzyko powtórki z okresu wybuchu wojny w 2022 roku w zakresie napływu większych partii surowca.

Dorota Kolasińska: W ubiegłym tygodniu w sprawie rynku rzepaku odbyło się spotkanie z ministrem rolnictwa Czesławem Siekierskim. Jakie problemy były omówione?

Adam Stępień: Podczas ostatniego spotkanie w MRiRW chcieliśmy m.in. przede wszystkim odczarować sezon 2022/23 przedstawiając fakty, które jasno pokazują, że duże ilości rzepaku w tym sezonie wjechały do Polski wyłącznie z powodów logistycznych. Konkretna sytuacja była wynikiem zamknięcia portów w Ukrainie, a nie potrzeb przerobowych w Polsce oraz, że ten rzepak prawie w całości z kraju wyjechał. Eksport rzepaku w 2023 roku osiągnął 700 tys. ton, więc praktycznie wszystko to, co wjechało w 2022 roku, wyjechało z Polski w drugiej połowie tego samego sezonu. Bilansowo wyszliśmy z niewielkim tylko plusem. Na to jednak nałożył się rekordowy zbiór przy pełnych magazynach. Był faktycznie problem, ale nie dotyczył on wolumenu, ale logistyki i organizacji. W międzyczasie zwiększyliśmy przerób rzepaku do 3,6 mln ton, co należy skonfrontować  z kolejnymi zbiorami w 2024 roku niestety już poniżej 3,3 mln ton.

Jasno również musimy sobie powiedzieć, że potencjał wzrostu uprawy nasion rzepaku w Polsce został już praktycznie wyczerpany. Aktualnie łączny areał  uprawy rzepaku w kraju wynosi około 1 mln ha, gdzie 20 lat temu było to ok. 0,5 mln ha. Właśnie te dwie dekady pokazały jak ważna jest partnerska relacja pomiędzy producentem rolnym a przetwórcą oraz jakie korzyści można wspólnie osiągnąć. W dużej mierze inwestycje poczynione w sektor biopaliw stymulowały dynamiczny rozwój uprawy rzepaku w Polsce. Bazujemy na krajowym surowcu i nic tego nie zmieni, ale w sytuacji, jaką mamy obecnie, musimy też mieć narzędzia przeciwdziałające katastrofie przetwórstwa, za jaką należy uznać wstrzymywanie produkcji i ograniczanie wykorzystania instalacji.

Dorota Kolasińska: Brakuje nam rzepaku, ale nadal go eksportujemy np. do Niemiec? Jakie są możliwości regulacji eksportu i importu?

Adam Stępień: Nie zatrzymamy raczej nabycia wewnątrzwspólnotowego rzepaku z Polski do Niemiec, z drugiej strony mamy rozporządzenie, które nakłada zakaz importu nasion, ale jednocześnie zezwala na import oleju i śruty rzepakowej z Ukrainy. To bezpośrednio uderza w naszą branżę i przemysł. Rozporządzenie niestety, ale sprzyja przetwórstwu ukraińskiemu. Jeżeli rzeczywiście o to chodziło, to ten cel jest osiągnięty.

Poszliśmy do ministra Czesława Siekierskiego ze szczegółowym bilansem, aby pokazać wagę problemu. Aby na danych unaocznić, jaka jest różnica zapotrzebowania względem tego, czym dysponują polscy rolnicy, a także aby dyskutować na temat rozwiązania bazując nie na emocjach, ale na faktach.

W sytuacji, w której nie ma właściwie żadnych alternatyw dla krajowego surowca, a którego mamy bezdyskusyjnie w niedoborze, a jednocześnie towarzyszy mu oczekiwanie cen, nazwijmy rzeczy po imieniu, często pozarynkowych. Sytuacja jest krytyczna, jeżeli chodzi o marżowość tego biznesu. Sytuacja cenowa na polskim rynku nie jest kreowana tu, gdyż zarówno nasiona jak i olej podlegają notowaniom europejskim. Jeśli przy lokalnej cenie w okolicach Matif nie ma podaży to przerób droższego surowca oznacza stratę. Cena oleju skorelowana jest m.in. z biodieslem, a ten z baryłką ropy, a jeśli tu ceny dołują to nie pojawi się nagle ogólnoeuropejski czynnik cenotwórczy na sam surowiec.

Dorota Kolasińska: Czyli co wpływa na ceny rzepaku?

Adam Stępień: Soja generuje koniunkturę na globalnym rynku surowców oleistych. Sytuacja na rynku soi jest bardzo stabilna, zapowiadają się dobre zbiory. Europa jest w klinczu różnych elementów determinujących cenę oleju rzepakowego oraz w ogóle olejów roślinnych. Na przykład biodiesel jest teraz bardzo problematyczny dlatego, że jest bardzo tania ropa naftowa. To nie jest tak, że można zapłacić za rzepak w sposób wręcz nieracjonalny do marżowości produktu. Trzecia sprawa, z którą niestety nie zrobiono nic przez ostatnie dwa lata, to jest import śruty rzepakowej z Białorusi. To jak to jest?

Dorota Kolasińska: Czyli przeszkadzają nam nasiona z Ukrainy, a śruta z Białorusi już jest w porządku?

Adam Stępień: Dynamicznie wzrósł import poekstrakcyjnej śruty rzepakowej z Białorusi, co lokalnie mocno zaburza rynek, szczególnie na ścianie wschodniej. Jest to kolejny element, który wpływa na to, że żadnej ceny powyżej notowań europejskich, zakłady nie są w stanie zaoferować. Jest po prostu problem, żeby się zaopatrzyć na rynku krajowym niezależnie od tego jakie te zbiory są. Trudno zarządzać produkcją w sytuacji, w której nie jesteśmy w stanie zapewnić sobie jednolitych i regularnych dostaw surowca do przerobu.

Dorota Kolasińska: Jeśli otworzymy rynek dla ukraińskiego rzepaku, to czy jego ceny znów nie spadną?

Adam Stępień: Mamy deficyt na rynku europejskim. My jako kraj nie jesteśmy dla Ukrainy rynkiem docelowym. Dostawy z Ukrainy stanowiły zwykle uzupełnienie krajowych niedoborów, a w głównej mierze trafiały, trafiają i będą trafiać do Niemiec. O ile, w przypadku zbóż, a głównie pszenicy musimy ją eksportować w dużych ilościach, żeby zagospodarować zbiory, to w przypadku rzepaku mamy niedobór, w tym momencie na poziomie 0,5 mln ton w Polsce i 5 mln ton w UE.

Świadomego producenta nie trzeba przekonywać jak się handluje rzepakiem. Jak ktoś uprawia rzepak to wie, że to nie jest Dziki Zachód. Ceny ustalane są bardzo skrupulatnie na giełdzie, na podstawie Matifu, nie ma to znaczenia jakiego pochodzenia jest rzepak, najważniejsza jest jego jakość, kiedy jest dostarczany, jaki jest kurs euro i dolara, jak wyglądają notowania produktów przerobu jak olej czy śruta. To nie jest w ogóle kwestia pochodzenia, tylko twardych mechanizmów rynkowych, które nie są kreowane lokalnie. Ten zakaz nie zmienił w żaden sposób ceny lokalnej, ani nie miał wpływu na zmianę ceny europejskiej. W Polsce rzepak dzięki temu nie może być droższy niż w Europie i po zniesieniu zakazów nie będzie tańszy niż w Europie.

Dorota Kolasińska: Ile go zatem brakuje?

Adam Stępień: Brakuje nam co najmniej 0,5 mln ton.. Wiemy, że część rzepaku z zachodniej ściany Polski jedzie do Niemiec i nie przekonamy rolników, żeby tam nie sprzedawali. Rolnicy dobrze wiedzą, że import nie zastąpi rodzimej uprawy i zawsze był i będzie tylko uzupełnieniem dla potrzeb powyżej krajowych zbiorów. Nasza branża bardzo ściśle współpracuje z rolnikami, reprezentowanymi przez Krajowe Zrzeszenie Producentów Rzepaku i Roślin Białkowych oraz Krajową Izbą Biopaliw. Dzięki tej współpracy osiągnęliśmy stabilne ramy prawne i rynek dla biodiesla, a za nim pewność zakupu całości rzepaku uprawianego w Polsce w oparciu o przejrzyste zasady oparte na europejskich cenach. Rolnicy nie są przeciwni odblokowaniu importu, bo wiedzą, że całość ich produkcji będzie zakupiona przez branżę na powyższych zasadach, co jest najlepiej widoczne w bezpośrednim sąsiedztwie Ukrainy, bo w tym województwie jest największa uprawa rzepaku w Polsce.

Ryzyko znaczących, destabilizujących sytuację w Polsce wolumenów jest znikome, jeżeli w ogóle możemy w ogóle rozpatrywać Ukrainę jako dostawcę konkretnie rzepaku w takich kategoriach. Polska nie jest, podkreślamy to po wielokroć, naturalnym odbiorcą ukraińskiego rzepaku. To co robimy w tej chwili zamykając naszą granicę na nasiona, to uczymy Ukraińców jak przerabiać rzepak, czego dotychczas nie robili skupiając się głównie na słoneczniku. W konsekwencji wysyłają oni na eksport przetworzone produkty i zarabiają na tym więcej.

Jesteśmy w sytuacji, w której brakuje rzepaku. Dlaczego mamy wspierać niemiecką gospodarkę? Jak tak dalej pójdzie to ukraiński olej rzepakowy będzie trafiał do Polski. Zaraz utniemy gałąź, na której siedzimy.

Dorota Kolasińska: A co z jakością rzepaku z Ukrainy? Wiele się o tym mówiło.

Adam Stępień: Polityka jakościowa rzepaku w zakładach prowadzi do tego, że firmy, które zajmują się obrotem i importem z Ukrainy badają znacznie więcej elementów pod względem jakościowym niż to co wynika z norm inspekcyjnych. Polityka jakościowa w dużych firmach jest znacznie ostrzejsza niż  stawiana przez administrację. Raczej nie upatrywałbym w tym problemu. Na pewno nie wydarzyło się to w firmach, które świadomie budują swój rynek i odpowiadają za normy jakościowe produktów, które trafiają do sprzedaży. Nie mogą sobie na to pozwolić, żeby wyprodukować np. śrutę, wobec której będą później reklamacje. Takie problemy naturalnie wyeliminuje biznes, towar złej jakości nie trafi do przetwórstwa, ba, nawet nie trafi do magazynu przyzakładowego, to jest ryzyko kontaminacji czyli zanieczyszczeń krzyżowych. Z rzepaku produkujesz żywność i paszę, nie można ryzykować. Wiemy natomiast, że białoruski rzepak, z którego produkowana jest śruta trafiająca następnie do Polski Białorusi często bywa kiepskiej jakości.

Dorota Kolasińska: A co z substancjami niedozwolonymi?

Adam Stępień: Faktycznie na Wschodzie stosuje się środki, które u nas są wycofane. To powinno być unormowane, aby warunki były wyrównane. Nie jest to argument pod kątem importu, bo każdy surowiec musi być analizowany pod względem pozostałości niedopuszczalnych substancji i gdyby one tam były, to taki towar nie mógł trafić na rynek europejski. Przyjmowanie takiego surowca jest ryzykowne i jako takie eliminowane przez same zakłady przetwórcze. Tak jak testowane są w skupach produkty polskie, tak samo, a nawet dokładniej próbkuje i bada się towary importowane.

 

Dziękuję za rozmowę

 

Dorota Kolasińska
Autor Artykułu:Dorota Kolasińska Redaktor Prowadząca topagrar.pl
Pozostałe artykuły tego autora
Masz pytanie lub temat?Napisz do autora
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ
14. kwiecień 2025 12:40