– Słyszałam taką teorię, że alpaki piją wodę raz na trzy dni i potrzebują tylko siana – mówi właścicielka hodowli. Obecnie stado liczy 40 starannie dobranych genetycznie sztuk, przywiezionych z różnych zakątków świata. – Prowadzę hodowlę od 5 lat. Najtrudniejszy okres mam już za sobą. Ostatnie tygodnie były jednak bardzo ciężkie. Matka odrzuciła młode, które trzeba było poić co trzy godziny przez dwa tygodnie i stale doglądać. Dopiero teraz je zaakceptowała – mówi z ulgą pani Agnieszka.
Państwo Pawłowscy wywodzą się z rolniczych rodzin zamieszkujących obrzeża Warszawy. W związku z tym ciężka praca w gospodarstwie nie jest im obca, a jednak mają do pomocy pracownika i dwie studentki zootechniki z SGGW. Zwierzęta wymagają wielu zabiegów pielęgnacyjnych, weterynaryjnych i zootechnicznych. Pani Agnieszka sama uczestniczy we wszystkich i staje się z dnia na dzień specjalistką w swojej dziedzinie. Na co dzień odbiera porody, rozpoznaje choroby, odchowuje młode. Alpaki wymagają precyzyjnego żywienia, odrobaczania, obcinania pazurów. Praca przy alpakach niewiele różni się od pracy w hodowli bydła czy koni. Po powrocie z alpakarni trzeba jeszcze wypromować swoje wyroby i atrakcje czekające na gości.
– W tym roku po raz pierwszy zabrałam się za strzyżenie, by pozyskać wełnę. Przerobiłam na drutach 30 kg wełny na czapki i szaliki dla gości naszej alpakarni. Jesteśmy hodowlą, która sprzedaje odsadki do dalszego chowu, agroturystyki lub alpakoterapii. Samiec kosztuje 4–6 tys. zł, samica w ciąży od 10 tys. Muszą być oswojone, nauczone chodzenia
w kantarze i pracy z człowiekiem, a to wymaga sporo czasu.
– Choć praca z alpakami nie jest łatwa i wymaga zaangażowania, to przede wszystkim moje hobby.
Autor: Dorota Kolasińska
Opr. Agata Dobak
StoryEditor
Alpaki dają w kość
W Internecie krąży plotka, że alpaki to bezobsługowe kury, znoszące złote jajka. Nic bardziej mylnego. Agnieszka Pawłowska przekonuje się o tym każdego dnia, hodując stado alpak koło lotniska na warszawskim Okęciu.