Maciej Sidorowicz, hodowca bydła rasy szkockiej górskiej na Podlasiu jest znany z programu Rolnicy. Podlasie. Wystąpił w drugiej i trzeciej serii programu. Jest również aktywnym użytkownikiem grup dotyczących hodowli bydła na Facebooku, gdzie umieścił niedawno post o kolejnym ataku w gospodarstwie.
W Kundziczach utrzymuje około 40 sztuk bydła i 2 koniki polskie całorocznie na pastwisku oraz osła Terrora i kozła, które są utrzymywane w budynku (ze względu na wilki). Wspomina, że ataków było sporo. Niestety niewiele można z tym zrobić. Populacja rośnie, wilki są pod ścisłą ochroną, a za szkody wyrządzone przez ten gatunek odpowiada Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska.
- W moim gospodarstwie wilki zabiły już dużo zwierząt; konika polskiego, duże sztuki bydła. Dwa lata temu straciłem zimą trzy cielęta, w dwóch atakach. Pierwszego zabiły na pastwisku, drugiego nie mogłem znaleźć, bo go wyciągnęły w olszynę, w bagno. Jednego roku zaatakowały też wysokocielną krowę. Wilki ją przewróciły, gdy ją znalazłem rano miała już wzdęcie. Straciłem wtedy i krowę i cielę. Tej wiosny zjadły mi barana, który przyszedł dwa lata temu z lasu i dołączył do stada krów – opowiada Maciej. Wspomina, że parę lat temu wilki zabiły dwa byczki około 300 kg. Po śladach było widać, że ciągnęły zdobycz kilkadziesiąt metrów, aż pod pobliski las.
Upatrzyły sobie białą jałówkę
Do ostatniego ataku doszło kilka dni temu. Hodowca znalazł na pastwisku zagryzioną 5-6 miesięczną jałówkę.
- Szkoda, bo jałówki zawsze łatwiej sprzedać niż byczki. Miałem na nią już kupca. Za tą jałóweczkę miałem dostać za 2-3 miesiące 3,5 tys. zł.. To jest duża strata finansowa dla mojego gospodarstwa. Krowy były niedaleko domu, część stada poszła trochę dalej. Jałówkę wilki dopadły 50 m od zabudowań innego gospodarstwa, podeszły bardzo blisko domostw. Przeciągnęły ją kilkadziesiąt metrów dalej, zjadły pół – opowiada Maciej. Nocą postanowił przypilnować stado, żeby sprawdzić czy wrócą.
- Pożyczyłem noktowizor żeby zobaczyć, co się będzie działo nocą. Najpierw przyszedł lis, a później musiałem zmienić pozycję i nawet nie zauważyłem kiedy zniknęła druga połówka jałówki. Za dnia znalazłem ślady 70 metrów dalej, gdzie ją pożarły – mówi hodowca.
W rejonie, jak zaznacza jest kilka watah, które się stale przemieszczają. Z relacji okolicznych fotografów przyrody wynika, że wilków jest coraz więcej. Obserwują jednocześnie kilka watah.
- Liczebność od paru lat rośnie. Widać to w populacji zwierzyny łownej. Do tej pory obserwowałem duże stada łosi czy saren. Teraz jest tych zwierząt znacznie mniej. Wilki już przetrzebiły populację zwierzyny, myśliwi w okolicznym kole też robią swoje. Widać pojedyncze ślady saren na polach, ale naprawdę jest ich mniej – mówi rolnik. W okolicy jest bardzo mało gospodarstw zajmujących się hodowlą, a jeśli ktokolwiek utrzymuje bydło, to raczej w zamknięciu. Stąd ataki najczęściej zdarzają się u Macieja Sidorowicza. Bydło highland cattle nie nadaje się do utrzymywania w budynkach, zaczyna chorować, gdy jest w zamknięciu.
Odszkodowania za straty
- Dwa lata temu próbowałem zgłosić szkodę. Dowiedziałem się, że trzeba zgłosić to do RDOS-iu. Szybko mnie sprowadzono na ziemię. RDOŚ wypłaca odszkodowania za szkody wyrządzone przez żubry, łosie, bobry, rysie i wilki, bo są pod ochroną. Jedynym gatunkiem do jakiego nie przyjeżdżają szacować szkód jest wilk. Moim obowiązkiem jest spisanie protokołu z lekarzem weterynarii. Przecież on się nie zna na tropach, śladach, ani na tym jak poluje. To jest paranoja. Nie mamy w okolicy zbyt wielu lekarzy. Obdzwoniłem kilku w promieniu 30 km, żaden do mnie nie przyjechał. Każdy ma etat, ma dużo obowiązków i nie mieli czasu. Nie przyjedzie do chłopa, żeby wypisać kartkę za 150 zł, bo mu się to nie opłaca. RDOŚ zwraca pieniądze za wystawioną przez weterynarza fakturę w takim przypadku i powinien wypłacić odszkodowanie. Nie dostałem informacji, jakie odszkodowanie mi przysługuje. Wypłacane pieniądze nie są adekwatne do rzeczywistych strat – zaznacza hodowca. Z naszych informacji wynika, że zapewne rolnik i tak by odszkodowania nie uzyskał, bo za zwierzęta utrzymywane całorocznie na pastwisku oraz nie spędzane na noc do budynków, odszkodowanie i tak nie przysługuje. RDOŚ w Olszynie zaznacza, że obowiązkiem hodowcy jest zapewnienie schronienia na noc oraz odpowiednie zabezpieczenia pastwiska przed wilkami. To warunek niezbędny, aby protokół został zaakceptowany.
Hodowca zaznacza, że oprócz materialnych szkód, są też inne konsekwencje takiego ataku wilków na stado. - Zwierzęta są później bardzo niespokojne. Krowa matka została bez cielaka w środku laktacji. Muszę ją doić by spokojnie doprowadzić do zasuszenia. Chodzi biedna i szuka wszędzie swojej jałóweczki – mówi Maciej.
Stado highlandów w Kundziczach
Teraz u Macieja Sidorowicza jest 13 mamek, drugie tyle byków i kilkanaście sztuk młodzieży (razem około 40 szt.). Hodowca zaznacza, że ma duży problem ze sprzedażą byków w wadze ubojowej, bo najbliższa rzeźnia znajduje się 60 km od gospodarstwa. Zwierzęta mimo, że są oswojone, to złapanie byka, który 3-4 lata jest jedynie na pastwisku nie jest proste. Chwytanie bydła, transport i ubój powodują wysoki poziom stresu, przez co mięso traci walory kulinarne, zmienia się pH i struktura mięsa. Według Sidorowicza nie nadaje się do późniejszej sprzedaży. Póki co rynek zbytu jest ograniczony, bo zakład skupuje żywiec w cenie standardowej, a buhaj uzyskuje masę około 600 kg dopiero w wieku 3,5-4 lat.
- Ta rasa powinna być ubijana na pastwisku, w taki sposób żeby nie miała świadomości, a cała operacja była przeprowadzana bezstresowo – mówi i dodaje, że brakuje w Polsce przepisów prawa zezwalającego na ubój w gospodarstwie oraz mobilnych rzeźni. Dlatego hodowca w większości sprzedaje odsadki lub buhaje rozpłodowe do dalszej hodowli.
- Jestem w patowej sytuacji. Mam rasę produkującą znakomite mięso kulinarne, której nie mogę ubić i sprzedać w przyzwoitej cenie. Dostanę po 4 latach hodowli za takiego byka 4 tysiące złotych, a sprzedając bezpośrednio mięso konsumentowi zarobiłbym 12-14 tys. zł. Tylko jak przeprowadzić taki ubój – podkreśla Maciej.
Z pewnością w niedalekiej przyszłości odwiedzimy gospodarstwo Macieja z Kundzicz, żeby zobaczyć to piękne włochate bydło na żywo i opisać hodowlę specjalnie dla Was.
dkol
Fot. Maciej Sidorowicz