Chodzi o dolinę Wieprza, na którym jeszcze w latach 20. ubiegłego wieku miejscowy właściciel dóbr ziemskich zatamował nurt, zamontował solidną turbinę, a produkowany przez nią prąd doprowadził do miejscowego kościoła i dworku.
Po wojnie obiekt przejęło państwo, a w latach 90. sprzedano go w prywatne ręce. Od kilku lat jest własnością spółki z Nadarzyna koło Warszawy. Spółka zajmuje się też pozyskiwaniem terenów pod budowę farm wiatrowych i fotowoltaicznych. Słowa starosty o tyle dziwią, że bezpośrednio nadzór nad tamą sprawował on sam, ale nie potrafił rozwiązać związanych z nią problemów.
Od 1 stycznia 2018 r. weszły w życie nowe przepisy, na mocy których za gospodarkę wodną odpowiada Polskie Gospodarstwo Wodne Wody Polskie – organ administracji rządowej, ściśle scentralizowany. Do tej pory nadzór nad wodami był rozproszony pomiędzy różnymi szczeblami samorządu – od powiatu po sejmik wojewódzki. Jakie były tego skutki, popatrzmy na naszym przykładzie.
Zalewane hektary
Tarnogóra leży przy dolinie Wieprza. Dominują słabe, piaszczyste gleby. Rolnicy, aby się utrzymać, prowadzą hodowlę bydła mlecznego i mięsnego, wykorzystując miejscowe łąki. Jeszcze 7–8 lat temu, za innych właścicieli małej elektrowni wodnej (mew), z sianokosami nie było najmniejszych problemów. Gdy woda wystąpiła nieco z koryta, rolnicy interweniowali u przedsiębiorcy, a ten opuszczał poziom wody, żyli w zgodzie. On produkował prąd, oni paszę dla bydła.Na przełomie 2013/14 r. elektrownię kupuje spółka „MEW 2” z Nadarzyna, zaczynają się podtopienia. W zależności od roku w wodzie stoi od 150 do 200 ha chłopskich łąk. Problemy ze zbiorem siana ma kilkudziesięciu gospodarzy. Interweniują w urzędzie gminy, starostwie, Regionalnym Zarządzie Gospodarki Wodnej, u posłów. Za ten stan rzeczy winią zbyt wysoki poziom Wieprza przed tamą. Wszyscy zgodnie twierdzą, że spółka podnosi go, by wyprodukować, a potem sprzedać jak najwięcej prądu do sieci.
Więcej w sierpniowym wydaniu "top agrar Polska" od str. 46.