– Wcześniej komuna zabierała nam ziemię pod pegeery, teraz wywłaszcza nas Unia pod łąki naturalne. Mamy nadal płacić normalny podatek rolny za grunty, na których nie będziemy mogli normalnie gospodarować, ani się budować? To zabór mienia! – grzmią właściciele gospodarstw z gminy Solina.
– Jak nie będzie można prowadzić racjonalnej gospodarki rolnej – jak do tej pory – nieliczne już tutejsze pola wnet porosną krzaczyskiem. Olcha i brzoza pójdą w dwa lata. Tam gdzie już są chaszcze, to nie chcą, tylko wchodzą, gdzie czysta łąka, pastwisko, rola, czyli grunty rolne i orne z rejestru – równie donośnie ciskają gromy rolnicy z kilku sąsiednich gmin. Obawiają się upadku warsztatów pracy, pójścia na bezrobocie i drastycznego spadku wartości ojcowizn. Winni są – ich zdaniem – pseudoekolodzy i urzędnicy, wydający decyzje zza biurek. Oni sami są stąd i z dziada pradziada troskę o środowisko mają we krwi – dotąd utrzymali je w należytym stanie, bo przez wieki żyli z nim za pan brat.
Mekka turystów
Jesteśmy we wsi Terka w gminie Solina w powiecie leskim. Na interwencję zaprosili nas tam nasi Prenumeratorzy – producenci mleka. Telefonicznie i drogą elektroniczną alarmowali o groźbie upadku gospodarstw na skutek realizacji projektu „Planu Ochrony Obszaru PLC18001 Bieszczady”, realizowanego w ramach Natura 2000. W ramach gospodarki rolnej program ten formalnie zakłada, m.in. utrzymanie lub przywrócenie wypasu na wybranych kompleksach łąkowo-pastwiskowych, wykaszanie fragmentów łąk ze stanowiskami gatunków cennych z botanicznego punktu widzenia. Celem ochrony ma być utrzymanie otwartych siedlisk przyrodniczych, a zarazem obszarów żerowiskowych ptaków drapieżnych i siedlisk innych gatunków zwierząt. Tyle teorii wnoszą dokumenty. Brzmi jakże gładko. A jak jest w praktyce? as