Karol Bujoczek: W tym roku Vereinigte Hagel – VH świętuje 200-lecie istnienia. Jak to się stało, że dwa wieki temu zrealizowano pomysł ubezpieczeń w rolnictwie?
Michael Lösche, dyrektor zarządzający VH Polska: Już wtedy rolnicy ponosili straty z powodu szkód spowodowanych nagłymi zjawiskami pogodowymi. Największym zagrożeniem był grad, dlatego rolnicy wymyślili sposób rekompensaty dla poszkodowanych. Chodziło o zasadę wzajemnego wsparcia i tak powstało Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych od Gradu (Hagel). Pomysł polegał na wpłacie określonej sumy do wspólnego worka, z którego w przypadku strat pomagało się tym, którzy po gradobiciu stracili plony. Chodziło głównie o pomoc w przetrwaniu.
W ostatnich latach z powodu zmiany klimatu mamy coraz więcej potencjalnych ryzyk w rolnictwie – co to oznacza dla was jako ubezpieczyciela?
Z perspektywy klasycznego TUW działającego od 200 lat jako ubezpieczyciel od gradu, dziś mogę powiedzieć, że w ostatnich 25 latach zmieniło się niemal wszystko. O ile ponad 10 lat temu w wielu krajach dyskutowaliśmy o ubezpieczeniu suszy, tak w ostatnich latach dochodzą problemy z przezimowaniem i przymrozki wiosenne. Mamy też coraz więcej deszczy nawalnych, gwałtownych burz, których wcześniej w takim nasileniu nie było. W ostatnich dniach lipca mieliśmy przykładowo na Litwie opady na poziomie 120–150 mm podczas jednej ulewy.
Jeszcze kilka lat temu można było powiedzieć, w których regionach ryzyko gradu czy suszy jest największe. W ostatnich latach reguły te nie obowiązują…
… bo wszystko jest możliwe. Ocieplenie klimatu przyspiesza wiosenną wegetację, rośliny wcześniej kwitną, w tym roku o prawie 2,5 tygodnia. Z jednej strony cieszymy się, że wegetacja rusza szybciej, ale jednocześnie wzrasta ryzyko przymrozków wiosennych. Bezchmurne noce z ujemną temperaturą zniszczą wszystko. Okres, kiedy zagrażają nam ryzyka pogodowe, a uprawy wymagają ochrony ubezpieczeniowej, znacznie się wydłużył.
Przymrozki wiosenne to jedno z ryzyk, którym najtrudniej zapobiec. Dobre, stare, sprawdzone kiedyś metody dziś nie wystarczą…
Jeszcze do –2, –3°C deszczowanie w sadach może pomóc, ale już przy –5°C nic nie daje. W wielu regionach nie ma nawet tyle wody do dyspozycji, by ochronić sady, szczególnie gdy przymrozki trwają kilka dni. Pracuję w ubezpieczeniach od ponad 30 lat i w tym okresie nasza praca zupełnie się zmieniła. Kiedyś klasyczny sezon likwidacji szkód trwał od maja do września – typowy dla szkód gradowych. Teraz mamy problem wymarznięć w styczniu, lutym czy w marcu. Mamy przymrozki wiosenne – marzec, kwiecień, maj. Zaraz po nich wchodzą szkody gradowe. W czerwcu, lipcu mamy ryzyko deszczy nawalnych oraz huraganowych wiatrów. Dziś z powodu nasilenia różnych ryzyk prawie 11 miesięcy mamy pełne ręce roboty.
W jaki sposób firma ubezpieczeniowa przygotowuje się do tych zmian?
Mamy dział badań i rozwoju, w którym pracują doświadczeni pracownicy, likwidatorzy szkód, analitycy danych i na podstawie doświadczeń opracowują modele, jak zmieniają się ryzyka. Wypracowują też nowe produkty i taryfy dla nich. Na przykład w Holandii maksymalne odszkodowanie za szkody spowodowane przymrozkami w uprawach owoców wynosi 50% sumy ubezpieczenia. Celem ubezpieczeń w rolnictwie jest utrzymanie płynności finansowej i przetrwanie gospodarstwa w przypadku wystąpienia strat, a nie zapewnienie zysku. Wraz ze wzrostem zagrożeń pogodowych i wydłużeniem czasu ich trwania, rolnik będzie się musiał zastanowić, od jakich ryzyk powinien ubezpieczyć swoje uprawy.
Jest pan aktywny w wielu krajach. Gdzie system ubezpieczeniowy w rolnictwie jest najlepiej zorganizowany?
Rzeczywiście obserwuję to w wielu krajach i nieraz podkreślałem, że system w Polsce jest dobry. Rolnicy pewnie to oceniają inaczej, ale mając porównanie z innymi krajami, wysoko oceniam ścisłą współpracę ministerstwa rolnictwa, organizacji branżowych i firm ubezpieczeniowych.
W Polsce dopłaty do składek z poziomu 65% mają wzrosnąć do 70%, a i tak składki rosną i są dużym obciążeniem…
Gdyby nie było dopłat, rolnik musiałby zapłacić 100% zamiast 30% wartości składki. Wtedy wielu gospodarstw nie byłoby stać na ubezpieczenie. Obecny model dopłat jest ogromnym wsparciem dla rolnika.
W Polsce VH działa od 25 lat. Jak zmieniło się podejście naszych rolników do ubezpieczeń?
Od czasu, kiedy wprowadzono dopłaty do ubezpieczeń, rolnicy rozszerzyli pakiet ochrony i wybierają różne pakiety ubezpieczeniowe: zimowe czy letnie. Po roku 2012, kiedy przez Europę Środkowo-Wschodnią przetoczyła się silna fala mrozów i wiele ozimin wypadło, znacznie wzrosło zainteresowanie pakietami zimowymi. Mamy też nowe zjawiska. W tym roku zaobserwowaliśmy, że przymrozki uszkodziły tylko niektóre odmiany pszenicy. Okazało się, że były to odmiany wyhodowane dla Europy Południowej czy Zachodniej, a nie dla Europy Środkowo-Wschodniej. Podobnie było w roku 2012, kiedy najbardziej ucierpiały odmiany rzepaku przeznaczone dla cieplejszych regionów. Są to wysokoplenne odmiany, ale niekoniecznie z dużą mrozoodpornością.
Czy to oznacza, że firmy ubezpieczeniowe wyłączą z ochrony odmiany zbyt ryzykowne w danym regionie?
Musimy zacząć rozmawiać o tym, czy można ubezpieczyć odmiany, które nie są zalecane w regionie. Paleta oferowanych odmian zmienia się co roku i dochodzą nowe. Jeśli ten trend się utrzyma, mógłbym sobie wyobrazić weryfikowanie odmian. Ale tutaj rolnik, wybierając odmiany, musi wziąć pod uwagę warunki klimatyczne panujące w Polsce.
Obecnie rolnicy ubezpieczają plon i wartość. Czy ten model się utrzyma?
Rolnik decyduje, które uprawy i na jaką sumę ubezpiecza. Wśród rolników świadomość o konieczności zabezpieczenia dochodu jest wysoka. Obserwujemy ciągły wzrost zainteresowania ubezpieczeniami od wielu ryzyk, coraz częściej na polisach pojawia się ryzyko deszczu nawalnego. Po doświadczeniach z tegorocznej wiosny spodziewałbym się wzrostu liczby polis obejmujących swoim zakresem ryzyko przymrozków wiosennych.
… więcej ryzyk oznacza większą składkę. Niestety, nie dopracowaliśmy się systemu powszechnych ubezpieczeń – może obowiązkowych – a dzięki temu składki mogłyby być niższe…
W Europie mamy zasadę dobrowolności. Rolnicy prowadząc swoją działalność samodzielnie szacują ryzyko i w zgodzie ze swoimi potrzebami odpowiednio się zabezpieczają. Sądzę, że od obowiązkowości do ubezpieczeń bardziej przekonuje szeroka oferta i dopłaty do składek.
W ofercie ciągle brakuje skutecznej ochrony od suszy. Jaki model powinniśmy zatem wprowadzić?
W ubezpieczeniu od suszy musimy pracować nad wskaźnikowym modelem ubezpieczenia, gdzie reasekuracja jest też zagwarantowana przez państwo. Oznacza to, że firma ubezpiecza od suszy, a przy masowym jej wystąpieniu państwo wspiera ten system przez reasekurację. Problem z ubezpieczeniem od suszy wynika z tego, że gdy już wystąpi, to obejmuje duży obszar i powoduje ogromne straty. A najważniejsze jest rzetelne oszacowanie, jak bardzo produkcja spadła z powodu suszy, by zrekompensować rzeczywiste straty suszowe.
Mamy w Polsce system stacji pogodowych IUNG. Czy wyłącznie na podstawie tych wskazań można określić, czy susza spowodowała straty?
Moim zdaniem jest to trudne do rzeczywistej oceny. Przykładowo w Niemczech tylko VH ma 1200 stacji pogodowych i też mamy problem, by wyłącznie na podstawie danych ze stacji określić, czy konkretne gospodarstwo ucierpiało, czy nie. Wynika to chociażby z różnic w jakości gleby. Szczególnie w przypadku suszy jestem zwolennikiem hybrydowego modelu likwidacji szkód, tj. opartego na wskaźnikach, ale z towarzyszącą mu likwidacją szkód przez ekspertów na polu. Moim zdaniem model ten minimalizuje margines błędu i dzięki temu jest sprawiedliwy.
Mamy stacje pogodowe, satelity, drony, nowe technologie. Czy wyeliminują one człowieka z szacowania szkód?
Już teraz wykorzystujemy kombinację tych instrumentów. Jestem przekonany, że również w przyszłości bez eksperta obecnego fizycznie na polu się nie obejdzie. Od wielu lat stosujemy rozwiązania hybrydowe, zwłaszcza dla dużych powierzchni, łącząc zdjęcia satelitarne, drony, z pracą naszych ekspertów w terenie. Agrotechnika to nie jest tylko tabela w Excelu. Jest wiele czynników, które trzeba potrafić połączyć i uwzględnić. I właśnie dlatego rzeczoznawca na polu pozostaje niezastąpiony.
Obecny rok jest wyjątkowo szkodowy. Jaka jest skala strat i likwidacji szkód?
Do połowy sierpnia mamy prawie 4,5 tys. zgłoszeń szkód, które wystąpiły u naszych ubezpieczonych rolników. Każda szkoda ma od kilku do kilkunastu pozycji, a zatem mamy co najmniej 20 tys. pól, które nasi szacujący muszą odwiedzić. Obok oferty, czyli dobrze przygotowanego produktu, niezwykle istotna jest jakość likwidacji szkody. I to jest zadanie dla specjalistów, którzy muszą nie tylko oszacować szkodę, ale też uwzględnić potencjał kompensacyjny roślin. Naszym mocnym punktem jest wymiana doświadczeń pomiędzy zespołami w różnych krajach. Przy nasileniu szkód np. na Litwie pomagają rzeczoznawcy z Polski czy innych krajów, we Włoszech pomagają szacować straty w sadach koledzy z Niemiec. Włosi pomagali w Niemczech. Mamy ponad 1300 rzeczoznawców, którzy z nami współpracują.
Rzeczoznawcy niekoniecznie są pracownikami, ale współpracującymi z ubezpieczycielem…
… są to osoby z wykształceniem rolniczym, pracujące w różnych instytucjach okołorolniczych, w doradztwie czy szkołach rolniczych. Obowiązuje zasada, że rzeczoznawca nie może likwidować szkody w swoim regionie. Naszą zaletą jest TUW, funkcjonujący w wielu krajach i szybka wymiana wiedzy i doświadczeń, a także wzajemna pomoc. Mamy własny dział badawczy i szkoleniowy. Uczymy się od siebie i regularnie szkolimy naszych rzeczoznawców.
Ilu macie dziś klientów w Polsce, a ile chcecie mieć za 10 lat?
Obecnie nasz udział w rynku przekracza 10% gospodarstw, a jak weźmiemy wyłącznie gospodarstwa wielkoobszarowe, jest to ponad 30%. W kontekście przyszłości nie mówimy tylko o wzroście, ważne jest, by nasi klienci byli z nas zadowoleni i kontynuowali z nami współpracę przez wiele lat. Cieszymy się z każdego nowego rolnika, który decyduje się dołączyć do naszego TUW.
Dziękuję za rozmowę.
Ten artykuł pochodzi z wydania top agrar Polska 9/2024