Jak tak dalej będzie, to obniżą mi cenę skupu! – skarży się wielu hodowców, który otrzymują od mleczarni informację o niskiej zawartości tłuszczu w mleku. Jak podkreśla prof. Zygmunt M. Kowalski na łamach najnowszego wydania dodatku specjalnego „top bydło”, do zmniejszonych zawartości tłuszczu w mleku (nie 4,5 a 3,5–3,8%) już się nieco w ostatnich latach przyzwyczailiśmy. Dla pewnej części hodowców problemem stała się jednak nadmiernie za niska zawartość tłuszczu w mleku, tj. poniżej 3,3–3,5%.
To zjawisko określa się mianem syndromu niskiej zawartości tłuszczu (low-milk fat syndrome), a często potocznie nazywa się ją również depresją zawartości tłuszczu (milk fat depression, czyli MFD). Temu syndromowi nie towarzyszy zmniejszenie wydajności mleka oraz zawartości i wydajności innych składników mleka, w tym białka.
– Zawartość tłuszczu w mleku krów użytkowanych obecnie w naszym kraju kształtuje się na poziomie 3,5–3,8% i zmniejsza się z roku na rok, co w dużym stopniu wynika z coraz wyższych wydajności mleka. Przekroczyliśmy magiczną średnią wydajność 9 tys. kg mleka w laktacji od krów objętych oceną wartości użytkowej (w przypadku rasy hf, odmiany ho), a przy wysokich wydajnościach mleka, jego skład jest na pewno słabszy niż u krów nisko wydajnych. Działa tutaj efekt rozcieńczenia – zaznacza prof. Kowalski.
Według eksperta, istotnym czynnikiem powodującym systematyczne obniżanie się zawartości tłuszczu w mleku jest też coraz większy udział kukurydzy w dawkach pokarmowych, tj. kiszonki z kukurydzy, ziarna kukurydzy, suchego oraz kiszonego. Co ciekawe, zmniejszenie zawartości tłuszczu w mleku wynika nie tylko ze zwiększenia wydajności mleka, spowodowanej stosowaniem dużych dawek kukurydzy, ale także z wpływu oleju kukurydzianego na skład chemiczny mleka.
mj, Fot. Sierszeńska