- Dziś karty rozdają Chiny, które przez zwiększenie importu spowodowały globalny deficyt zarówno zbóż, jak i surowców białkowych. Pamiętajmy, że w Państwie Środka odbudowa pogłowia to dwieście milionów świń, stąd tak gwałtowny wzrost cen - mówi dr Ryszard Kujawiak z firmy Sano w rozmowie z redaktor Anna Kurek.
- Po żniwach pszenica kosztowała niecałe 700 zł/t, dziś trudno ją kupić poniżej 1000 zł/t. I to wszystko w momencie, kiedy tuczniki kosztują zaledwie 3 zł/kg. Przecież rok temu żywiec kosztował nawet 6 zł/kg. Firmy paszowe zawierają kontrakty na surowce, w tym białkowe, ale nie są one długoterminowe i nie obejmują całości dostaw. Żadna firma nie jest w tej komfortowej sytuacji, że ma zagwarantowaną stałą niską cenę, np. śruty sojowej na rok. Wszyscy jesteśmy zmuszeni podnosić ceny. Producenci świń od zawsze funkcjonują od górki do dołka. Z tym że dziś te górki są coraz krótsze, a dołki coraz głębsze i dłuższe. Obserwujemy tendencję do rezygnacji z hodowli świń, szczególnie loch i prosiąt. Lukę tę po części zapełniają importowane warchlaki, bo staliśmy się największym w Europie importerem duńskich prosiąt. Duża liczba świń trafia na tucze kontraktowe, a ci klienci są zaopatrywani w paszę przez kontraktującego, czyli fizycznie są, a praktycznie ich nie ma rynku. Jest to dla nas sytuacja bardzo niekorzystna. Mam nadzieję, że kiedy ruszy branża HORECA, kiedy wystartuje sezon grillowy, ten niekorzystny układ cen się odwróci. Już wiosną zaobserwujemy wzrost zapotrzebowania na mięso i podwyżki cen tuczników - prognozuje ekspert Sano.
Więcej informacji o tym, jak branża paszowa radzi sobie w kryzysie znajdziesz w marcowym wydaniu „top agrar Polska”. Zapraszamy do lektury.
StoryEditor