Rynek rzepaku
Czekanie na więcej, to spore ryzyko!
Rzepak w ciągu ostatnich dwóch tygodni podskoczył i na szczęście większość tych co wytrwale przetrzymali największy dołek ruszyła ze sprzedażą. Na szczęście, bo nie można niestety zagwarantować, że wzrosty będą trwałe. Rzepakowy rynek jest niezwykle rozedrgany i emocjonalnie i bilansowo.
Jeszcze przed chwilą, przetwórcy spoglądając na wyniki importu rzepaku do UE mniejsze o 35% od ubiegłorocznych i widząc ponad 30% niższe zbiory rzepaku w Australii, która to zwykle zasila unijny bilans w drugiej połowie sezonu, zastanawiali się, czy zapasów z poprzedniego sezonu wystarczy, by utrzymać przeroby na zaplanowanych poziomach.
A teraz, gdy rzepak w Polsce, która przecież z Ukrainy nie zaimportowała dokładnie nic, zaczął pojawiać się nie tylko z krajowych magazynów, ale i ze Słowacji, Czech, a nawet Rumunii, zakłady zostały mocno w surowiec zasilone.
Na tyle mocno, że już w tym tygodniu w niektórych cennikach zobaczyliśmy czerwiec, a następny tydzień przyniesie zapewne bardziej powszechne przesuwanie terminów zakupów. Ruszy też mocniej wiosenna wegetacja i po zasileniu plantacji azotem, gdy będzie wreszcie na mokre pola można wjechać, prognozy zbiorów mogą zostać podwyższone.
Kursy na Matifie jeszcze na przełomie marca i kwietnia mogą pokazać ciekawe figury, ale to już jest naprawdę loteria. Dalsze oczekiwanie wzrostów jest obarczone ryzykiem podwójnym. Tradycyjnych wiosną giełdowych spadków i koniecznością dłuższego poczekania na termin dostawy, a więc także spływu pieniędzy. Nie zapominajmy o tym, podejmując decyzję o powstrzymywaniu się od handlu.
Rynek pszenicy
Nie wyjedzie, to będzie taniej
W ostatnich dwóch tygodniach handel w krajowych skupach zamarł niemal kompletnie, rolnicy w najbardziej oczywistym proteście spowodowanym bardzo niskimi cenami powstrzymują się od dostaw. Tylko, że już przed rokiem działanie było dokładnie takie samo i ceny choć o ponad 300 zł/t wyższe, wydawały się również bardzo niskimi.
Przecież dokładnie 15.03.2023 r. pszenica konsumpcyjna, po stuzłotowym spadku w ciągu tygodnia, kosztowała średnio 1027 zł/t, a dziś, według analizy dokładnie tych samych punktów skupu kosztuje średnio 706 zł/t. W poprzednim roku zachowano się podobnie i sprzedaż powstrzymano. Do czego to doprowadziło? Do nadmiernych zapasów, które cisną na rynek do dziś.
Wyraźnie więc widać, że takie działanie może być bronią obosieczną, przyczyniająca się do utrwalenia niskich cen na krajowym rynku. Brak dostaw obecnie, spowoduje zahamowanie eksportu i mniejsze zluzowanie nadmiarowego rynku, a w konsekwencji jeszcze niższe ceny w żniwa.
To daję pod rozwagę wszystkim, którzy na ceny się poobrażali, bo dzisiejsze poziomy choć rzeczywiście niskie, już za parę miesięcy mogą być naszym najlepszym przyjacielem, którego chętnie byśmy w portfelu przytulili, ale będzie to już przeszłość. Pamiętajmy, bez podaży nie ma handlu! Bez gwarancji, że się towar kupi żaden eksporter nie będzie wchodził ze sprzedażą na drogę biznesową, która szczególnie w tym sezonie najeżona jest potężnymi rafami rynkowymi.