
Rynek rzepaku
Rzepak jakby na latawcu
Zwykło się mówić, że krajowy rynek rzepaku chodzi pod rękę z notowaniami na Matifie. W tym roku niby też tak jest, ale różnice w ofertach cenowych zakupu mocno różnią się od przeliczonych na złotówki giełdowych kursów. Co więcej z każdym dniem tzw. premia w stosunku do aktualnych notowań zaczyna się zwiększać i rzepak niby dalej chodzi za Matifem, ale na bardzo długim wysięgniku. Wolniejsze reakcje krajowego rynku do zmian na giełdach kojarzą się raczej ze sterowaniem latawcem na bardzo długiej lince.
Zaczynaliśmy od premii wynoszących zaledwie parę euro, a teraz, gdy przeliczymy ceny oferowane na warunkach polskich mamy bazy cenowe o 29–53 €/t wyższe od aktualnych kursów. A pamiętam lata, gdy przetwórczy, kupujący jeszcze rzepak o wilgotności 7,5% przekonywali nas, że muszą potrącać 15 euro do Matifu, bo gdybyśmy chcieli na Matifie sprzedać, to musielibyśmy ponieść koszt dalekiego transportu do elewatorów rozliczeniowych. Teraz ten koszt transportu działa w drugą stronę, a jeszcze dokłada się do tego mocna rywalizacja o surowiec.
No cóż, czasy się zmieniają i jak to było powiedziane w dawnej reklamie pewnego gazowanego napoju, teraz to rolnik, będący właścicielem rzepaku jest... Sprite. I co ciekawe dzieje się tak nie tylko u nas w Polsce, bo pomimo, że niemieckie i holenderskie zakłady, zwłaszcza te zlokalizowane w pobliżu portów są lepiej pokryte, to i tam dolicza się spore premie do notowań. Rzepak jest potrzebny w całej Europie i wszystko wskazuje na to, że i w kolejnym sezonie tak będzie, bo przetwórstwo przekracza znacznie zbiory, a szykują się przecież inwestycje w kolejne zakłady.