Rynek rzepaku
Rzepak chętnie kupię, ale...
Spadki cen na Matifie bardzo teraz pasują unijnym i krajowym przetwórcom, bo mogą lekko podkręcając swoje cenniki do góry, ukazywać się roli dobrych wujków dla lokalnych producentów i nie obniżać cen proponowanych na nowe zbiory. Obecnie czynią to głównie dzięki wyższemu kursowi euro i korzystaniu z jeszcze wyższych estymacji bankowych, przy zabezpieczaniu sobie kursów na przyszłość. Za chwilę ta druga możliwość zniknie, bo zakupy będą już na dostawy bieżące.
Przetwórcy chętnie więc kupią rzepak, ale... jak to zwykle w żniwa będzie na swoich własnych warunkach. Na pewno start będzie ciekawy, bo nikt się nie oszukuje rzepaku może w Polsce być na styk. A Australia obecnie zmniejsza swoją podaż, a dwaj inni potencjalni dostawy do UE Kanada i Ukraina mają coraz większe aspiracje dotyczące przerobu.
I z tą wiedzą już przed startem rzepakowych żniw mam problem, bo przecież większość z operujących w kraju przetwórców to są firmy z centralami zagranicznymi. Jeśli w Europie przyjmie się schemat, że z powodu oczekiwanego niedoboru surowca, już od startu ograniczamy przerób, żeby nie pchać się w wysysanie marży przez zbyt drogi surowiec i jednocześnie nie strzelać sobie samobója ciśniętym na siłę na rynek taniejącym, pod wpływem ukraińskiej, czy kanadyjskiej konkurencji olejem, to nastąpi decyzja o podmienieniu części wolumenów przerobu soją, a u nas zaplanuje się pracę na 85–90% mocy.
Najgorszym scenariuszem, jaki od lat obserwując rynek chodzi mi po głowie, jest wyłączenie któregoś z nieco starszych zakładów i skreślenie go z całej mapy europejskich przerobów. To dla naszych krajowych producentów rzepaku byłoby prawdziwym kataklizmem, a uwierzcie mi, czasem od takich decyzji było już naprawdę blisko.