Nie mają tradycji ani korzeni rolniczych, ale mają pasję. Pochodzący z Wrocławia Paweł jest leśnikiem i pracuje w Nadleśnictwie Miękinia. Gosia urodziła się i wychowała w Krakowie, jest germanistką, uczy w szkole. Poza aktywnością zawodową od ponad 20 lat zajmują się uprawą bożonarodzeniowych choinek. Na ich przepięknie położonej u podnóży góry Ślęży 3,5-ha plantacji w Sulistrowiczkach (pow. wrocławski) rosną jodły kaukaskie i świerki srebrne. Drzewka sprzedają sezonowo w kilku punktach na Dolnym Śląsku, a historia z owcami jest z nimi ściśle związana.
Owce przez choinki
– Hodowlą owiec zainteresowaliśmy się 4–5 lat temu przez zupełny przypadek. Drzewka na sprzedaż rosną ok. 10 lat. Żeby były kształtne i okazałe od samego dołu, trzeba je przez cały czas pielęgnować, nawozić i stale kontrolować rosnące pomiędzy nimi trawy i chwasty – mówi Paweł.
Jeszcze kilka lat temu robiły to zatrudniane dorywczo przez Kołodziejczyków panie z sąsiedztwa. Jednak stawka godzinowa za koszenie i hakanie międzyrzędzi urosła z 7 do 15 zł/godz. Małżeństwo zastanawiało się, co zrobić, szczególnie że po 2 miesiącach od wykoszenia trawa i chwasty miały nawet po kilkadziesiąt centymetrów wysokości.
– Ktoś nam powiedział, że są takie owce, które wypasa się między rzędami choinek i że one nie obgryzają drzewek. Od tego momentu moim przewodnikiem był Internet, jednak 4 lata temu bardzo niewiele było informacji o tych zwierzętach – wspomina Paweł. Ale w końcu je znalazł. Brytyjska rasa shropshire!
Łut szczęścia
Niełatwo było je zdobyć. Najszybciej dostępne były w Niemczech. Gosia, doskonale władająca językiem niemieckim, nawiązała kontakt z hodowcami zza Odry. Jednak ceny zwierząt okazały się bardzo wysokie.
– Dokładnie 4 lata temu kupiliśmy pierwsze 4 owce. Za 3 jarki – jednoroczne samice – zapłaciłem po 300 euro/szt., a za tryka 450 euro – wylicza hodowca. – Zwierzęta pochodziły z hodowli z tradycjami, były czystorasowe, co było udokumentowane rodowodami. Szybko okazało się, że 3,5 ha plantacji to dla 4 owiec zdecydowanie za duży areał. Nie były w stanie zapanować nad intensywnie rosnącymi trawami i chwastami, za to pożywienia miały pod dostatkiem. Ten dobrostan odpłacił z nawiązką. Następnej wiosny każda samica urodziła po 2 młode i tak stado liczyło już 10 szt. Nieoczekiwanie w Internecie pojawiło się ogłoszenie. Ktoś spod Rzeszowa chciał sprzedać całe stado owiec tej rasy.
– Sprawdziłem te zwierzęta i okazało się, że pochodzą również z dobrej niemieckiej hodowli zarodowej, mają rodowody. Kupiłem je za śmiesznie niską cenę, bo po 300 zł/szt. W skład tego stada wchodziło 9 samic, 1 baran i 5 jagniąt – i tak mieliśmy już na plantacji 25 owiec. Ta liczba okazała się jednak za duża na 3,5 ha ziemi. Do jesieni owce wyjadły całą trawę, a małżeństwo nie miało odpowiednio zabezpieczonej bazy paszowej dla nich. Postanowili sprzedać część stada, by dokupić jak najmniej paszy.
– Wstawiłem ogłoszenie do Internetu, opisałem szczegółowo, do czego służą te owce, ale temat był i nadal jest w Polsce nieznany, więc nie udało się pozbyć tą drogą ani jednego zwierzęcia – przyznaje Paweł. I tak zrodził się pomysł, by część młodzieży przeznaczyć na rzeź, bo jest to rasa wybitnie mięsna. Okazało się, że niedaleko mieszka pan Józef – rzeźnik z uprawnieniami. To był strzał w dziesiątkę!
Szybko pocztą pantoflową rozeszła się informacja, że w Sulistrowiczkach jest gospodarstwo, z którego można kupić jagnięcinę. Rozdzwoniły się telefony. Dzwonili znajomi i nieznajomi, pytając o mięso. Jagnięta rozeszły się błyskawicznie.