Co się wydarzyło na początku 2024 roku?
Litwa zgłosiła pierwsze przypadki ASF u dzików w styczniu 2014 r., zaraz po niej w lutym Polska. W czerwcu i wrześniu 2014 r. Łotwa i Estonia również zgłosiły ASF. Wszyscy pamiętamy luty tamtego roku, kiedy Główny Inspektorat Weterynarii podał do publicznej wiadomości, że w okolicy miejscowości Grzybowszczyzna, 10 km od granicy z Białorusią, w truchle dzika wyłowionego z zamarzniętej rzeczki potwierdzono obecność wirusa ASF.
Mieliśmy wówczas w kraju ok. 179 tys. stad trzody chlewnej, a wielkość pogłowia świń oscylowała w granicach 11 mln. Mieliśmy również otwarte rynki eksportowe, które na długie lata przepadły. ASF w zderzeniu z polską rzeczywistością, wprowadzanymi obostrzeniami, większymi niż kiedykolwiek wymaganiami bioasekuracyjnymi w produkcji świń i przede wszystkim kolosalnymi problemami w sprzedaży świń ze stref z ograniczeniami, spowodował w wielu gospodarstwach bezpowrotną rezygnację z produkcji trzody chlewnej. Dziś mamy ok. 9 mln świń utrzymywanych w niecałych 53 tys. stad.
Strach i niepewność hodowców
Pamiętamy też, jak bardzo pojawienie się pomoru zaskoczyło służby weterynaryjne, które mimo świadomości, że ze Wschodu nadciąga zaraza, nie miały przygotowanego scenariusza działań. To, co działo się przez pierwsze lata na wschodzie Polski, a później w każdym nowym zaatakowanym przez wirusa regionie, opisywaliśmy na naszych łamach. Pokazywaliśmy dramaty rolników, którym wybijano stada świń lub którzy nie byli w stanie sprzedać tuczników ze stref, bo zakłady mięsne nie chciały ich kupować. Latami opisywaliśmy mechanizm sztucznego zaniżania cen żywca z obszarów objętych ograniczeniami. Ten proceder bodaj najbardziej przełożył się na rezygnację z hodowli, bo teoretycznie w każdym miejscu, w każdej chwili wirus mógł i nadal może się pojawić.