Regionalna różnorodność
Przemierzając ogród przed jedną z posiadłości rodziny w oczy rzucają się niemieckojęzyczne nazwy fabryk, w których robiono kieraty: Ostróda, Lidzbark, Biskupiec Pomorski, Iława czy Kwidzyn, a także Kraków, Bartoszyce, Zamość i Żory. – Są też miejscowości z dzisiejszej Litwy czy Rosji – dodaje. A nawet z miejscowości które dziś nie mają pierwotnej nazwy np. Mehlzack – dzisiejsze Pieniężno w woj. warmińsko-mazurskim. Sporo kieratów pochodzi z fabryki w Gorzowie Wielkopolskim (niem. Landsberg an der Warthe). – Znajomi z lubuskiego dziwią się że pod Olsztynem jest więcej kieratów z ich fabryki, niż w województwie lubuskim – podkreśla kolekcjoner.
Stojąc obok trzech kieratów z Guttstadt (Dobre Miasto) Dramiński wyznaje, że serce by mu pękło gdyby nie miał ich wszystkich, bo mają różne średnice i odmienne przeniesienie napędu. Jeden szczególnie wyróżnia większe koło napędowe, dzięki czemu można było napędzać większe maszyny.
W zlokalizowanym w dwóch podolsztyńskich miejscowościach: Sząbruku i Naterkach muzeum odwiedzanym rocznie przez około 2 tys. osób, są też kieraty z Lublina. Przed wojną Lublin był prężnym ośrodkiem produkcji maszyn rolniczych. – Tamtejsze zakłady Wolskiego czy Moritza po wojnie zostały znacjonalizowane i powstały lubelskie fabryki maszyn rolniczych – mówi pasjonat techniki rolniczej.
Producent – artysta
– Uważam, że właściciele fabryk kieratów nie byli zwykłymi rzemieślnikami, bo do produkcji dokładali swoje serce, co widać po udekorowaniu modelu zdobniczym odlewem – iskierką w oku wyjaśnia Dramiński (na zdjęciu poniżej). Z części kieratów udaje się odczytać datę produkcji (trwały odlew), co skrzętnie wpisywane jest do rejestru. Najstarszy kierat Dramińskiego ma około 130 lat. W kolekcji przeważaną jednak modele sprzed 90 i 80 lat. Znawców historii polskiego przemysłu mogą natomiast zainteresować kieraty z poznańskiej fabryki Hipolita Cegielskiego funkcjonującej z początku jako Towarzystwo Akcyjne (T.A.), natomiast na młodszych kieratach zachowało się oznaczenie S.A. (Spółka Akcyjna).
– W zbiorach są też modele objęte ochroną patentową – zaznacza Dramiński. Co ciekawe, spośród setek kieratów łatwo rozpoznać modele z okresu tuż po odzyskaniu niepodległości, bo wtedy cześć zakładów z dumą dopisywała nazwę „Polska”.
Wzruszający zbiór
– Kiedyś zatrzymała się u nas wycieczka z Niemiec. Rozpalałem grilla, gdy zauważyłem, że jeden z gości ze łzami w oczach stoi obok pewnego kieratu. Okazało się że wzruszenie wywołał sprzęt z fabryki jego dziadka, po której doskonale pamięta, jak dziadek go oprowadzał – opowiada Dramiński.
Innym razem przed płotem na dłuższą chwilę zadumy zatrzymał się były pracownik fabryki maszyn ze Strzelec Opolskich. – W moim Muzeum ujrzał on bowiem maszyny, za których produkcję wcześniej odpowiadał. To kolejne z szeregu wzruszeń, jakich dostarcza mi zamiłowanie do starszego sprzętu– podkreśla Janusz Dramiński.
Pozyskanie kieratów
– Większość z moich kieratów wyjmowałem z pokrzyw. Wtedy nikt nie dałby za te perełki nawet złamanego grosza, a teraz gdy wszystkie modele są w jednym miejscu i doprowadzone do pewnego stanu zbiór ma wartość historyczną. Docenią to pewnie dopiero następne pokolenia – mówi kolekcjoner.
Wcześniej w lokalnych gazetach ukazywało się ogłoszenie zachęcające do sprzedaży kieratu – dziś nowych eksponatów Dramiński wyszukuje w Internecie. – W ściąganiu kieratów z różnych stron polski korzystam z uprzejmości znajomych kierowców lawet i ciężarówek. Natomiast w remoncie pomagają ludzie z okolicy. Oni też chcą pomagać – mówi.
Kieratów przybywa cały czas - stan na koniec 2018 roku to 282 eksponaty, choć do rekordu Guinnesa i rekordu Polski (ustanowionego w maju 2018 r.) zgłoszono 277. W muzeum ulokowanym w Sząbruku i Naterkach pod Olsztynem są obecnie odpowiednio 140 i 142 modele.
Zabytkowe maszyny
Zgłoszona do Biura Rekordów kolekcja to jedynie część z gigantycznych zbiorów Janusza Dramińskiego. – Nie mogło tu oczywiście zabraknąć pozostałych maszyn z gospodarstwa mojego dziadka – podkreśla. Na muzealnej działce stoi też popularna lokomobila i popularny Lanz Buldog – duma u innych kolekcjonerów maszyn tu jest w cieniu kieratów. W porównaniu do kieratów rekonstrukcja lokomobil i zabytkowych ciągników to drogie i coraz bardziej popularne hobby.
– Żona już dawno przyzwyczaiła się, że w ogrodzie nie ma kwiatków, bo stoją tam kieraty i inny sprzęt – mówi. Sama z resztą wspiera kolekcjonerskie działania męża. Jej konikiem są dawne sprzęty wyposażenia domu – to równie imponująca kolekcja. Na poddaszu jednej ze stodół znaleźć można m.in. misy do chleba, mleka, pralki rzeczne, centryfugi, itp. Prawdziwą perełką w przydomowym ogrodzie jest Koźlak – wiatrak z roku 1899. Jak wyjawia Dramiński, zewnętrzne deskowanie odnawiane jest co kilkanaście lat, ale w środku napędy są oryginalne.
Dramiński zachwyca się również kunsztem i dbałością o szczegóły producentów młockarni. – To sztuka nie rzemiosło – zaznacza. Wiele spośród zgromadzonych młockarni zjechało prosto z pola, i są w pełni sprawne. Jedną z ciekawszych konstrukcji w zbiorach Dramińskiego jest wialnia połączona z tryjerem. – To unikatowe rozwiązanie nagradzane przed laty medalami targów rolniczych – podkreśla kolekcjoner.
O unikatowej kolekcji Janusza Dramińskiego przeczytasz także w najnowszym wydaniu magazynu Profi 1/2019.